środa, 8 stycznia 2014

Smaki Tokio.

Po jednym z kolejnych „najazdów” blisko domu musieliśmy się ulotnić na parę dni, bo psiarni nasze numery zaczęły wychodzić bokiem. W dalszym ciągu nie mieli nic, ani nikogo, kto mógłby im uprzejmie donieść o tym, kto jest tak zuchwały i przebiegły zarazem. Byliśmy również hermetyczni jak oni i jakuza. I tylko to pozwalało nam oddychać spokojnie i nie martwić się, że któryś zacznie kłapać dziobem. Z każdej strony zaczęli przychodzić poszkodowani z tymi samymi problemami. Włamanie, złotnik, ogromne straty i jedna technika. Oczywiście mogę jedynie się domyślić, co psiarnia miała na swoim łbie, bo każda policja to policja i to bez różnicy w jakim kraju, czy kontynencie. A tu ciągle nic.

 Ali postanowił, że przez parę nocy pomieszkamy w Tokio u jego koleżanki. Bo było raz zdarzenie, że ktoś pukał do naszych drzwi. Nie wiedzieliśmy kto to mógł być i nie otwieraliśmy nikomu. Nie chcieliśmy kusić losu i nie zamierzaliśmy się z nikim zaprzyjaźniać. Ali wytłumaczył nam, że mógł być któryś z sąsiadów, który chciał poznać swoich znajomych z piętra i być może przyszedł nawet z ciastem. Z drugiej zaś strony mógł to być ktoś życzliwy, który pod osłoną dobrego sąsiedztwa chciał się czegoś więcej o nas dowiedzieć. Ciężko ocenić ludzi po wyglądzie czy zachowaniu, kogo on reprezentuje, tym bardziej, że i tak ciężko się z nimi dogadać, no… i z oczu im jakoś dziwnie patrzy. Nigdy nie wiedziałem, czy ktoś patrzy z zaufaniem czy pogardą. A należy powiedzieć, że lubią białasów, to znaczy Europejczyków. Miałem tego jeden dowód, gdy podjechaliśmy pod supermarket i Ali poszedł po zakupy, a ja ze wspólasem siedzieliśmy w jego lexusie. Podeszły dwie japonki, z czego jedna trzymała bukiet kwiatów. Nie będę zmyślał, ale wydaje mi się, że to były kwiaty wiśni uplecione w wiązankę. Z czego podeszły do nas i jedna wręczyła je... mi. Ja starałem się jej wytłumaczyć, że to chyba jakaś pomyłka i śmialiśmy się, że zapomniała o mojej dacie urodzin. Ale ona coś tam po japońsku zaczęła mówić... i rób chłopie co chcesz. Wziąłem ten bukiecik, zażenowany na "maksa", bo nigdy takiego czegoś nie przeżyłem. Po czym wsiadły po prostu do swojego samochodu, pomachały i odjechały. Nie wiedziałem i nie wiem do dziś dnia, co o tym myśleć. Dla mnie było to dziwne doświadczenie, ale może dla nich nie. W każdym bądź razie głupio się czułem, ale miło. To miało miejsce tylko raz w moim życiu i pewnie już się nie zdarzy. Drugi raz, kiedy już o tym zacząłem, było właśnie w jednej z kolejek w Tokio, gdy stojąc w tłumie ludzi w jednym z wagoników podszedł do mnie jakiś „króciak” i zaczął mnie chwytać obiema rękami za bicepsy, łydki i klepać po plecach. Po czym spojrzał do góry prosto w moje oczy i z takim pełnym aprobaty uśmiechem podniósł kciuk w górę i powiedział - „ok”. Więc jak widzisz, jak cię świry otaczają, to po pewnym czasie sam zaczniesz nim być. Może nie aż tak wielkim, ale może siąść na „psychę”. Tak więc wracając na tory rozdziału pojechaliśmy pociągiem do Tokio i parę dni spędziliśmy w tej wielomilionowej metropolii. Nie jest to książka o mieście „Tokio”, a ja nie jestem pisarzem, więc nie będę się rozwodził zbytnio nad tym tematem. Z tego co pamiętam to bloki, beton, szkło, serpentyny ulic i torów kolejowych zrobionych wysoko, że między wieżowcami jak ktoś pracował nawet na 5 czy 10 piętrze, to obok przez szybę mógł widzieć mknące wagoniki. To jest faza! Tak jakbyś siedział na parterze lub w kafejce dworcowej. Widok niesamowity.
Pełno reklam oraz luksusowych samochodów. Jak Ali po nas przyjechał i jechaliśmy tymi zawijasami, to w przeciągu minuty dwa ferrari nas mijały, ot tak sobie. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego nawet w Niemczech, gdzie najnowsze fury od razu widać na ulicach. Tokijskie pomieszczenie, w którym mieszkaliśmy, bo ciężko to nazwać nawet kawalerką, no może małą, było podobne do naszego w Mito. Małe, ciasne i niefunkcjonalne. Nie stanowiło to jednak dla nas większego znaczenia. Jedno było miłe, że pachniało ładniej, bo kobietki to jednak bardziej dbają o to, by w domku było ładnie i przytulnie. Poszwendaliśmy się troszkę po centrum, byliśmy na tym słynnym, głównym skrzyżowaniu oraz pod salonem „BMW”, którego fanem był mój wspólas. Poza tym bez mapy oraz wytycznych co zwiedzać, nie dało się niczego zobaczyć. Nie wiedzieliśmy gdzie się mamy udać, by coś interesującego zobaczyć. Żyliśmy na pełnym „spontanie”, bez myślenia i przygotowania, czy dziś jesteśmy tu, a jutro tam. Mi to nie przeszkadzało, bo lubię zmiany miejsc, to dodaje mi energii. Szybko się męczyłem w jednym miejscu. Dziś ten cygański styl już nie jest tak wielki, choć jak to mi od małego mówili „mam robaki w tyłku”. Jedno powiem, że miasto to jest olbrzymie i strasznie kolorowe,pełne dziwacznie ubranych młodych ludzi. Nie ma szansy tam się w czymkolwiek połapać, dlatego nie zapuszczaliśmy się w dalsze tereny. Wszystko takie podobne jeden do drugiego. Po budynkach można było się nieco zorientować, gdzie się akurat jest, inaczej trzeba mieć kartkę z adresem zamieszkania. Taxi zawsze dowiezie na miejsce. W Japonii również po raz pierwszy jadłem sushi i to w prawdziwym wydaniu. Jak to każdy człowiek oczywiście miałem różne momenty z dobraniem codziennego jadłospisu. Tam również zakochałem się w sushi i nie tylko. Kuchnia japońska jest po prostu rewelacyjna. Wszystko podają osobno, na małych miseczkach i talerzykach. Pięknie i apetycznie to wygląda, a nie wszystko na jednym – kotlet, ziemniaki i mizeria...nie wspominając o sosie na to wszystko. Niewiarygodnie bogata kuchnia z takimi wynalazkami – jak ja to mówię – aż chce się choćby tylko spróbować tego wszystkiego. Sushi to tam się podaje „na talerzyki”, często w Polsce też tak podają. Nie dosyć, że tanie, to jeszcze świeżutkie, pyszne i z jakością. Objadałem się jak tylko mogłem i zawsze wychodziłem tak pełny, aż tchu brakowało. Najdziwniejsze co jadłem do tej pory, to zgniła fasola w czymś takim jakby – przepraszam za to co powiem – w spermie. Tak to dosłownie wyglądało, a śmierdziało strasznie. Podają to w misce na ryżu. Nie jestem obrzydliwy, ale tamto mnie przez parę minut blokowało by to spróbować. A to było najlepsze danie Alego. Śmiał się przy tym, że to dobre na potencje, by zamawiać i jeść i to jak najwięcej. Zjadłem to, ale tylko raz podczas mojego całego pobytu w kraju kwitnącej wiśni. Kolejną fajną sprawą są knajpy, które oferują ci jedzonko „za darmo” oczywiście jak zdążysz wszystko na czas jeść. Jeśli nie to płacisz, a nie było to najtańsze danie. Przez 20 minut musisz zjeść z kilo ryżu z mięsem i sosem. Przyszliśmy kiedyś do takiej knajpki i Ali mnie namówił na to, choć mu mówiłem, że nie jestem aż tak głodny, bo jadłem w domu. Ale się uparł i do tego wspólas podkręcał atmosferę jeszcze. Wziąłem to danie i zjadłem je całe, ale nie w 20 minut i Ali śmiał się i płacił. A ja stałem przed barem z wydętym „brzucholem” jakby miał zaraz pęknąć i oglądałem zdjęcia tych, co dali radę to pochłonąć. A przyznam, że nie powiedziałbym na pierwszy rzut oka, że te osoby na zdjęciach dały radę. Były to niekiedy takie małe dziewczynki - znaczy młodzież. Trudno to sobie wyobrazić, by taka kruszyna mogłaby zjeść choćby połowę. Barman po posiłku robił zdjęcia polaroidem i od razu wieszał nad barem. Wstydu nie narobiłem, choć patrzeli, że taki wielkolud nie wcisnął tego, ale zjadłem mimo to do końca. Nie będę mówił co było dalej, sami się domyślicie.
Kolejną ciekawostką nie tylko w stolicy Japonii, ale w każdym mieście to elektronika. Obecna na każdym kroku, oplatająca człowieka bezlitośnie bez prawa innego wyjścia. Jeśli ktoś nie lubi zbytnio nowinek technicznych, to lepiej niech nie jedzie na stałe tam mieszkać, bo oszaleje. Pamiętam jak po trzech latach od mojego powrotu do Polski mój ówczesny kolega pokazywał mi najnowsze radio japońskie wydane na rynek europejski z kolorowym wyświetlaczem, na którym pokazywały się wizualizacje delfinów z paroma kolorami podświetlania. Dla niego to był moment dumy. Ja nie jestem maniakiem, ale cieszyłem się, że on się cieszy. Gdyż parę lat wcześniej, czyli w 2002 roku zobaczyłem, co mają tam w podstawowych wersjach to oszalałem, nie mówiąc już o ulepszaniu swoich gadżeciarskich gustów. Zrozumiałem wówczas jak zacofani jesteśmy w tej materii. Oni po prostu montowali mini wieże do swoich samochodów, w których wszystko już było - od małego ekranu LCD, wszystkich możliwych wejść usb, po różne typy nośników (cd, dvd, kaseta itd.) Dawało to piorunujący widok, gdy pomiędzy kierowcą i pasażerem znajdował się wysokiej klasy sprzęt wyglądający jak pulpit kokpitu samolotu. A w tuningowaniu już samych samochodów, to Japonia nie ma sobie równych. Do tego mania driftingu. Jak ktoś ma zamiar zerknąć, mniej więcej jak to wygląda, odsyłam do filmu „Tokyo drift”. Co zaś tyczy się modeli samochodów, to w Europie ciężko jest znaleźć takie modele i kształty jakie są tam. Można nie tylko pomylić się co do marki, ale i typu auta. Japończycy strasznie „zgapiają” wszystko i nie chodzi tu tylko o motoryzację. Dla przykładu w Tokio też jest wieża, kształtem przypominającą tą w Paryżu, tyle tylko, że wyższa. Tyczy to się nie tylko budowli, czy motoryzacji. Pełno jest zaś „bryczek” kształtem przypominających Mercedesa, Bmw, tylko, że posiadające inne nazwy. Za przykład podam naszego Lexusa, który tam nazywał się „Celsior” i który był bardzo stary, bo z 1991 roku z pełnym wyposażeniem oraz z nawigacją. Co prawda z bardzo ubogą, która pokazywała na czarnym ekranie tylko białą linię z numerem drogi z niewielkim trójkątem jako nasz samochód, ale która działała i co najważniejsze prowadziła do celu. Od kiedy my w Europie używamy „navi”? Nie będę się czepiał. A na tak zwanych „japońskich szrotach” pełno stoi nowych, jak dla mnie aut, w których nie opłacało się robić remontów. Taniej jest recyklingować i brać nowy, a nie zawsze reanimować staruszka. Choć europejskie starsze auta mają coś w sobie, są ładne, z charakterem i szkoda się ich pozbywać nawet, gdy koszty są ogromne. Sam ma starego mercedesa i wiem, ile ta miłość mnie kosztuje, pomimo, że w 50% nie jest tak „wypasiony” jak „japończyk”.
Podsumowując. Japończycy nie mają swojego gustu i jak to się mówi, jak noszą to sławni ludzie, to to musi być modne, ładne i ludzie będą zazdrościć. Poza tym ciągłe ulepszanie wszystkiego „jeżeli coś działa, to może działać lepiej”. Strasznie zapatrzeni na Europę i Amerykę. Dlatego nie kręci mnie azjatycki styl, bo oni takowego chyba nie mają, no może kimono, ale to inna sprawa. Nawet filmy i bajki mają jakieś takie kosmiczne. Co ma duże odbicie w komiksach, które Japończycy pochłaniają jeden po drugim. Nawet, zamiast oglądać filmy porno, z minimalnym scenariuszem, można kupić sobie gruby komiks o tematyce erotycznej, który jest książką obrazkową z pikantnymi scenami, przy tym opowiadający jakąś życiową historyjkę. A zboczeńcami są wielkimi i nie ukrywają się z tym. Chodzą do wypożyczalni porno i biorą nie takie zwykłe filmy jakie u nas można było wypożyczyć, ale bicie, seks ze zwierzętami czy choćby…nie tu mi nie uwierzysz – robienie kupy.
Tak, nagrane całe dvd jak to ludzie idą się „wysrać” do ubikacji. Ja bym tego nie wymyślił, a u nich to norma. Można? Czy wszystko co ludzkie nie jest mi obce? Poza tym jest wiele teatrów erotycznych. Jest scena i występuje kobieta i robi striptease. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że możesz ją wziąć do pokoju za pewną kwotę lub, uwaga…za darmo „wybzykać „ na scenie, przed napaloną widownią samców. Niby za darmo, ale za wejście się płaci. A miejsca wolne ciężko znaleźć.
Po paru dniach spędzonych w stolicy myśli ostatnich włamań jakby wyblakły, ale to nie znaczy, że o nich zapomnieliśmy. Zobaczenie tych niezwykłych miejsc powodowało ochłonięcie organizmu od ogromnego stresu. Zastanawialiśmy się, jakie to będzie kolejne miejsce jakie wybierze Ali i czy, aby tym razem wszystko pójdzie po naszej myśli. Dziwne jest to, że Ali nie starał się nam dokładnie opowiedzieć co dzieje się za murami japońskich więzień, tylko wspominał, że jest ostry rygor i lepiej tam nie trafić. Nigdy nie opowiedział nam na czym polega ten rygor. Nie mówię dokładnie, ale choćby zrobić zarys, przecież to i nas mogło spotkać. Może nie chciał nam mącić w głowach, abyśmy nie przestraszyli się i w pewnym momencie nie zrezygnowali. Nie wiem. Myślę, że na tej nieświadomości pracowało nam się lepiej, bez widma tego, co nas czeka jak nam się nie „pofarci”. I tak przyjechał Ali po nas do Tokio. Zapakowaliśmy się do Lexusa i wyruszyliśmy w drogę powrotną do naszego miasta Mito ostatni raz spoglądając na to jedno z największych, najbardziej zaludnionych i tajemniczych stolic świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz