Posterunek policji w Niigata - jako wielkość i ilość
pomieszczeń, nie jest mi po dziś dzień znana. Nie pamiętam wejścia, ani
kształtu budynku. Mogę się jedynie domyśleć, że jest to prostokąt, jak w
większość tego typu budynków w Japonii i na świecie. Intensywność przemyśleń
nie pozwoliła mi na uchwycenie tych szczegółów. Jedne co pamiętam, to korytarz
i na końcu drzwi metalowe ze szybą na wysokości twarzy. Pamiętam, że swoje
ubranie mogłem zatrzymać, ale była to jedyna odzież jaką posiadałem i musieli
dać mi zastępcze rzeczy. Dostałem wszystko tzn.: szare drelichy na krótki
rękaw, koszulkę, majtki koloru białego i klapki. Ale zanim to się stało,
najpierw wzięli mnie na przesłuchanie.
Próbowali dowiedzieć się wszystkiego, co
tylko możliwe. Skąd, po co, z kim i gdzie mieszkaliśmy. Udawałem głupka, że nie
wiem gdzie i, że przyjechaliśmy na mistrzostwa świata w piłce nożnej – „Korea –
Japonia 2002” i… tak w ogóle po co mnie tu przywieźli, przecież ja niczego
złego nie zrobiłem. Starałem się grać na zwłokę i zobaczyć ich decyzję. Jeśli
mnie zatrzymają, to znak, że będą dalsze przesłuchania i, że chcą abym zaczął
gadać o wspólnikach i włamaniu, ale z własnej woli. Zadawali pytania przez cały
dzień, bo wiedzieli, że nie spałem już dwa dni, a i nockę miałem pracowitą.
Chcieli bazować na zmęczeniu. Wytrzymałem to wszystko i niczego nowego się nie
dowiedzieli. Sypałem im wymyślone historie prosto z rękawa, a oni to skrzętnie
pisali. Zostałem przydzielony do jednego z oficerów śledczo – prowadzących,
który tylko on się mną zajmował. Pisał, przyglądał mi się i mrużył oczy,
myśląc, że mnie to przestraszy. Niewiedział natomiast najważniejszego , że
dopiero co wyszedłem z polskiego więzienia i to na przepustkę i, że mam bardzo
dobre przygotowanie w tego typu przesłuchaniach. Choć to, które prowadził
policjant w Polsce jest jak krótka reklama przed pełnometrażowym japońskim
dwugodzinnym filmie. Nie spodziewałem się takiego prowadzenia śledztwa, ale na
strachy mnie nie mogli już wziąć. Jedynie należało to cierpliwie wytrzymać, nie
pokazując tego po sobie, choć w środku tak się gotowałem, że wyskoczyłbym z
kratami przez okno. Do tego okno szeroko otwarte, z widokiem na ulicę i okropny
upał. Tak więc po odbyciu swojej służby „gliniarz” niestety musiał mi dać
spokój i odprowadzić do celi. Zauważył natomiast, że nie jestem łatwym orzechem
do zgryzienia. Nie pokazywał co prawda tego po sobie, ale on nie wiedział, że
ja to widzę w jego oczach. Jego skośne gały podjęły wyzwanie i wzrok jego
wyraźnie mówił – ja tu przyjdę i jeszcze zobaczymy. Tą malutką bitewkę
przeżyłem, choć na tyle pytań w jeden dzień, nie odpowiedziałem na wszystkich
razem wziętych komisariatach w całej mojej przestępczej karierze. Doprowadzili
mnie do tychże drzwi i wszedłem. Tam odebrał mnie jakiś policjant, ale tym
razem był już w mundurze. Jak już napisałem moje doświadczenia z Polski i
Europy ni jak miały się do tego co tam zobaczyłem i przeżyłem. A więc było to
pomieszczenie półokrągłe na którego środku pod ścianą na podeście siedział
policjant i wszystko obserwował. Cele
wyglądały bardziej jak klatki dla psów, choć czyste. Gołe ściany, na podłodze
tatami, bez łóżka, krzesła i stolika. Dosłownie nic!, no tak toaleta, jeśli
mogę tak to nazwać, po prostu kibel na tzw. narciarza, bez kranu i umywalki
wielkości metr na metr. Cała zaś cela miała wielkość 2 metry na 4 metry.
Pościeli i półek brak. Pomyślałem to ci trafiłem. Siedziało paru „gości”, ale
jak chciałem nawiązać jakiś kontakt, to policjant pokazywał, abym był cicho i
nic nie mówił, że nie wolno z nikim się kontaktować. No ładnie, nie dość, że
tamci mogą nie rozumieć angielskiego, to jeszcze nie mogę nic mówić. O co tu
chodzi? No trudno, gadać nie musiałem,
ale ta cisza i wyczekiwanie męczyły mnie. Brek telewizji i radia. Czy to już
jest odbywanie kary? Przecież jeszcze mnie nie skazali. Nawet nie powiedzieli
za co mnie zamykają. Dostałem skromny obiad i dalej siedzenie na ziemi. Potem
przyszła kolacja i to też skromna. Jakież bułeczki z pobliskiego sklepu, ale
tyle, aby nie być głodnym, ale się nie najeść. Moja dusza „gita”, nie pozwoliła
mi pozostawać według tego faktu obojętnie i zacząłem dopytywać się gliniarza o
co to chodzi. On nie umiał zbytnio po angielsku, ale starał mi się wytłumaczyć
panujące tu zasady, a nie reguły, od których nie ma odstępstw. Byłem głodny i
chciałem więcej jedzenia, a on na to, że jutro dostanę kartę z pobliskiego baru
i, że będę mógł sobie kupić co będę chciał. Nie wspomniał do tego, że za swoje
pieniądze. Miałem ich niewiele z jakieś 100 dolarów, a przypominam, że ceny w
Japonii są wysokie. Łatwo się domyśleć na zbyt długo mi nie starczyło. Oczywiście
nie miałem tego w celi a w szafce obok policjanta, więc nie mogłem sobie podjadać
kiedy chciałem. Nadeszła pierwsza noc i o ściśle określonej godzinie otwierał
glinarz cele jedną po drugiej i każdy brał swoje posłanie z wcześniej
wyznaczonego miejsca. Był to gruby materac z pościelą i takim wałkiem pod
głowę. Zabrałem to szybko i rozłożyłem na podłodze. Położyłem się rozmyślając,
analizując i porównując sytuację w jakiej się znalazłem, mając za złe, że się
nie wykąpałem po tej całej nocnej robocie i całodziennym przesłuchaniu. No tak,
to nie był dzień kąpieli i musiałem czekać do następnego dnia, gdyż kąpiel była
2 razy w tygodniu. Zasnąłem nawet nie wiem kiedy, zapominając o tym gdzie się
znajduję.
Przebudzenie było również nagłe jak pogrążenie się w sen.
Należy wstać o ściśle określonej rannej godzinie, spakować posłania w kostkę i
odłożyć je na miejsce – stąd skąd się uprzedniego dnia wzięło. Nie było więc na
czym w czasie dnia poleżeć. Oczywiście wychodząc należało włożyć klapki i po
odłożeniu pościeli wrócić, zdjąć klapki powtórnie i na boso wejść do celi.
Choćby to miało być pół metra. Kolejnym
codziennym rytuałem była poranna toaleta. Kran ze zlewem znajdował się na
ściance pod biurkiem strażnika, bo jak już mówiłem, on siedział na murowanym
podwyższeniu. Zawsze w tej samej kolejności i czasie. Gdy już wszyscy się
umyli, mogliśmy dostać śniadanie. Śniadanie wyglądało codziennie tak samo,
czyli dwie słodkie małe bułeczki z pobliskiego sklepu oraz szklanka zielonej
herbaty. Następnie strażnik odbierał kubek i celofan i siadał na swoje miejsce
nie wykonując żadnych większych ruchów, jakby był zaprogramowany. Pewnie był,
jeśli pracował tam dłużej. I tak czas leciał, aż do czasu przyjścia oficera
śledczego. Stawał on w drzwiach wejściowych i wskazywał kogo chce widzieć.
Strażnik otwierał kratę i zakuwał człowieka kajdankami, które miały na środku
taki sznur grubo przepleciony. Po czym nakładał na to jakby specjalnie do tego
przystosowane opakowanie, by zasłonić kajdanki. Policjant chwytał za ten sznur
i wyprowadzał mnie z tego pokoju do Sali przesłuchań, które znajdowało się za
około 10 metrów. Był to korytarz z pokojami co jakiś czas po lewej stronie. Pomyślałem
po ki diabeł tyle się fatygują i zakładają mi to wszystko na nadgarstki skoro
za parę metrów był pokój przesłuchań. Miało to zadanie psychologiczne, by od
razu człowiekowi się ode chciało tam przebywać ,by zrobić co chcą, aby stamtąd
jak najszybciej wyjść. Wiedziałem, że mnie to nie dotyczy. Mogłem
jedynie robić to, co każą mi robić. Takim sposobem znaleźliśmy się w
pokoju przesłuchań. Pokój mały z jednym
biurkiem i dwoma krzesłami. Niczego więcej tam nie było. Na domiar tego okno
szeroko otwarte na dwór, z którego widać było szeroką ulicę z panoramą miasta. Przypominam,
że to był koniec maja, bardzo ciepło i duszno. Sadzał mnie zawsze z drugiej
strony biurka przy ścianie, samemu siedząc przy drzwiach, jakbym miał jakąkolwiek
sposobność na udaną ucieczkę. Kolejna śledcza zagrywka. Siadł i patrzył na mnie
dość długi czas w zupełnym milczeniu paląc papierosa, zaciągając się przy tym
głęboko. Po czym zaczęło się zadawanie
pytań w języku angielskim. Nie mówiłem wówczas zbyt dobrze i w wielu miejscach
nie wiedziałem o po prostu o co mu chodzi. Mówiłem, że nie rozumiem, a on, że
Europejczycy wszyscy rozmawiają po angielsku. I tak sprzeczałem się z nim, że
nie rozumiem i potrzebuję tłumacza, a on swoje, że nie potrzebuję, bo nie mam
pieniędzy, a oni nie dają. Pomyślałem sobie, że to jakaś farsa. Chciałem szybko
go spławić i wrócić do celi. Niestety nie w Japonii. Tam cię nie wypuszczą z
przesłuchania tak łatwo. On pracował od rana do popołudnia i nie zamierzał
ruszać się z stamtąd ani na krok. Patrzyłem na niego z politowaniem na
początku, że ma pecha i, że źle trafił, bo ode mnie niczego się nie dowie, bo
nic nie zrobiłem, i że musieli mnie z kimś pomylić. I w ogóle, co ja tu robię i
o co mnie oskarżają. Zabawa trwała do samego południa, to znaczy do obiadu.
Następnie procedura była taka sama, czyli kajdanki, szmata na to i za sznurek
odprowadził mnie z powrotem. Strażnik
mnie odebrał i czekałem na obiad w swojej celi. Myślałem, że facet ma nieźle
chory łeb i, że dobrze, że się to skończyło. Pewnie z braku komunikacji wezwie
tłumacza, ale do tego czasu będę miał święty spokój. Przywieźli obiad w wielkim
styropianowym pudle. Każdy dostał po dwie miski zupy oraz mięso na ryżu. Porcje
nie były zbyt duże i z głodem czekałem się na kolejny posiłek. Po posiłku
zbierał wszystko z powrotem do pudła i ktoś je zabierał. Po jakiś 15 minutach
otwierają się drzwi i widzę mojego gliniarza, który macha do mnie palcem. No
nie!!! Nie wierzę, czego ten typ chce ode mnie, jeśli nie możemy się dogadać!!!
Już mnie to wkurzyło i pomyślałem – ja ci pokaże ty żółta pało. Znów tan sam
rytuał i patrzenie uważnie na mnie. Tym razem i ja już patrzyłem prosto w jego
świńską gębę z takim samym wzrokiem. To było dla niego jak wyzwanie, a które
nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Wiedziałem, że tylko go to zdenerwuje i,
że już mi nie odpuści. Od początku zaczynał rytuał z papierosem i zadawaniem
pytań. Co robię w Niigacie i Japonii i w ogóle co tu robię. To od początku
zacząłem mu mówić o Mistrzostwach i autostopie po Japonii. Pytał gdzie mieszkam
i z kim, czy sam przyjechałem do Japonii i kiedy.. Setki pytań, na które
musiałem póki co znaleźć od razu sensowną odpowiedz. Na szczęście podczas
zatrzymania miałem paszport i portfel przy sobie. Odpowiadałem na jego pytania,
a on je zapisywał. I tak zleciał cały dzień. Na koniec po całym dniu z wielką
łaską jakby nie chciał mnie oddawać pod celę, powiedział, że tu jutro wróci. Ja
tylko wzruszyłem ramionami na znak, że mi to zwisa. Nie wiem, czy u nich też ma
to takie znaczenie, gdyż jeszcze bardzo wielu rzeczy nie wiedziałem. Po odprowadzce i zjedzeniu kolacji ( znów
dwie małe bułeczki)zacząłem się zastanawiać, czy aby to samo przechodzą moi
wspólnicy i gdzie też oni są. Co oni myślą, jakie składają zeznania i nie
wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Jedno co wiedziałem, to to, że nigdy się
nie przyznam do innych włamań i, że jedynym wyjściem jest przetrzymanie i
poczekanie, aż śledczemu znudzi się tak gra i sam mi powie co mają. Jedna myśl
mi się kołowała w głowie, – kiedy to się tak naprawdę skończy. Intensywność
przemyśleń nabierała tępa szczególnie wieczorem. Rozmyślałem tak intensywnie,
że padałem ze zmęczenia. Tak wiele spraw zaprzątało mi głowę, że nie wiedziałem
od czego zacząć. Zawsze w takich sytuacjach prosi się o telefon do domy, by
wiedzieli gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Jeszcze jedna myśl mnie
wkurzała, że Ali poszedł na „Żywioł” (czyt. wydrę) i że mój wspólas miał za
parę dni lot powrotny do kraju i rodziny, który nie dojdzie do skutku. Tak
minął dzień pierwszy dzień. Kolejny dzień nie różnił się niczym od
poprzedniego. Jednym przyjemnym akcentem była kąpiel, jeśli tak można to
nazwać. Jest to małe pomieszczenie z wanną dwa metry na metr z gorącą wodą oraz
niskie siedzonko z miską. Nie wiedziałem po co to wszystko i czemu ta wanna
jest taka mała, za to głęboka. Nie myśląc długo wlazłem do niej i się normalnie
wykąpałem. Ale za którymś razem strażnik przyszedł i objaśnił mi, że należy
siedzieć na stołku i polewać się wodą, uprzednio nabraną w miseczkę. I od tego
czasu tak też robiłem. Szkoda, że kąpiel była tylko dwa razy w tygodniu, a
temperatura latem jest tam wysoka i człowiek poci się strasznie. Tak więc po
weekendzie śmierdziałem jak pies z utęsknieniem czekając na kąpiel i nowe
czyste rzeczy na zmianę. System przesłuchania się nie zmienił. On swoje, a ja
swoje. Gdy nie miał pojęcia jak mnie podejść, bo widział, że z każdym kolejnym
dniem nic sobie z tego nie robię, częstował mnie papierosami, kawą i dawał
kartkę z długopisem, abym sobie coś porysował. Przyglądał się temu uważnie. Mam
zdolności manualne, więc malowałem sobie różne rzeczy zabijając czas i czekając
wyjścia pod celę. Przychodził tak ze dwa tygodnie, dzień w dzień po 8 godzin
próbując mnie złamać i „zmusić” do mówienia. Jak się domyślasz tej bitwy nie
wygrał. Miał stek bzdur i jego śledztwo nie drgnęło nawet ciut do przodu.
Oczywiście kosztowało mnie to dużo czasu oraz gry, która jak dotąd jakoś się
udawała. Chodziło m.in. o to by drugi Ali miał też czas na wyczyszczenie
wszystkiego z naszych domów, gdyby policja wpadła na jakiś trop. Po tych dwóch
tygodniach przyszedł śledczy wreszcie z tłumaczką. Była to japonka, starsza
pani, z czymś, co mnie zaskoczyło. Mianowicie przyszła w krótkiej koszulce z
twarzą Fryderyka Chopina ze specyficznym napisem – everywhere, everyone,
everytime – jakoś tak to szło. Taki miły polski akcent w tak odległej krainie.
Weszła z gliniarzem – nie przywitała się i nie powiedziała jak się nazywa. Zauważyłem,
że została pouczona, co jej wolno i co może mówić. Pewnie nie mogła nic,
jedynie dokładnie tłumaczyć. Miałem ich poniekąd w garści, bo policja musiała
jej płacić i wiedziałem, że od tego momentu wszystko ruszy do przodu. Po wielu
dniach przemyśleń wiedziałem, że nadejdzie czas przyznania się, …ale tylko do
tego jednego numeru. I tak też zrobiłem. Od nowa zaczęło się przesłuchiwanie
całodniowe z pisaniem wszystkiego od początku. Powiedziałem mu na tyle ile
można było, choć on drążył temat dalej. Wreszcie zaczął odkrywać karty i
pokazał zdjęcia z innych włamań o podobnym stylu. Widziałem nasze czyny, ale
nie pokazywałem po sobie, że mam z tym coś wspólnego. Proponował, bym przyznał
się do reszty, to pójdę może do domu lub będzie mniejszy wyrok. Nie przekonał
mnie. Pomyślałem, jak samo wyjdzie to trudno, ale ja już się do niczego nie
„przypucuję” (przyznam). W między czasie próbowałem nawiązać jakikolwiek
kontakt z tłumaczką, lecz ona mnie zbywała. Jak na japonkę, która spędziła
kilka lat w Polsce chodząc do szkoły, to mówiła bardzo dobrze. Nie
zrezygnowałem z zaczepiania jej i wypytywania o jej życie. Nie wytrzymywała i
czasami odpowiadała na moje pytania. Jak tylko gliniarz szedł po kawę dla
siebie od razu zasypywałem ją gradem pytań. Bardzo zdawkowo odpowiadała bojąc
się, by glina nie słyszał, a może miał nagrywarkę. Spotykaliśmy się przez chyba
tydzień i z biegiem czasu wywiedziałem się troszkę o niej, że studiowała w
Polsce, że jej inicjały to T.M. i, że zna pisarkę Olgę Tokarczuk. O której to ja
nigdy nie słyszałem, bo to juma była moim pisarzem, a nie jakąś książką. Niby
niewiele, ale zawsze coś. Wreszcie ktoś, z kim porozmawiam w ojczystym języku,
mimo, że miałem go już długo nie usłyszeć. Pewnego dnia zapytała mnie ona -
Panie Phil, dlaczego pan nie pisze wierszy? Spojrzałem na nią ze zdziwieniem,
myśląc o co tej babinie chodzi. Zbyłem ją czymś i nie wracaliśmy już do tego
tematu. Skończyło się główne dochodzenie tzn. spisanie moich zeznań i tyle ją
widziałem. Jakoś żal mi było, że jej już nigdy więcej nie zobaczę. Życie – jak
ja to zawsze mówię. Jedna myśl nie dawała mi jednak spokoju, dlaczego ona mnie
zapytał a o to pisanie wierszy? Czyżbym miał takie predyspozycję? Czy ona
widziała coś, czego ja nie dostrzegałem? Myślałem i myślałem i postanowiłem, że
spróbuję coś napisać i sprawdzić, czy miała rację. Oczywiście na materiały
piśmiennicze musiałem czekać, aż będą zakupy i sam sobie je kupię. Zacząłem
myśleć pewnego dnia, o czym mógłby być tenże wierszyk. I po jakimś czasie
zaczęło się samo w myślach coś włączać i linijki zaczęły się w jakiś dziwny,
niezrozumiały sposób układać w całość. Jedynie musiałem to szybko przelać na
papier, by nie zapomnieć. I tak, po wydaje mi się, krótkiej chwili miałem go
już na kartce papieru. Czytając go wielokrotnie i nie wierząc w to co zrobiłem.
Ten wierszyk nosi tytuł „Wędrowiec”.
Dlaczego tak?
Nie wiem.
Wędrowiec
Szedł wędrowiec 100
lat po świecie
Możecie
mi wierzyć lub nie, jak chcecie
Zmęczony bardzo latami podróży
U pięknych osiadłby gór podnóży Lecz serce jego ciągle gnać chciało
Z tego powodu ciało szlochało
Tak
bardzo ciało spokoju prgnęło
Aż zlitowało się serce i również stanęło Wtedy
zaś dusza radować się będzie Gdyż wolna zawita tam wszędzie Gdzie czas cały podążać pragnęła W bezkresną polanę błękitnego nieba
Przez czas
pewien tam pozostanie A gdy się znudzi jej to latanie Zejdzie
na ziemię z powrotem śmiało
By innego wędrowca odnaleźć ciało
To był przełomowy dzień w moim życiu, który rozpoczął
nieodkrytą przez długi okres umiejętność pisania najpierw krótkich wierszyków, aż po tworzenie utworów
muzycznych, do pisania pamiętnika tego
lub może książki – jak kto woli. W każdym bądź razie gliniarz męczył mnie
jeszcze wiele tygodni, nie odpuszczając nic a nic, ale to ja wygrałem wojnę o
swój czas, czyli dalsze życie, o czym opowiem jeszcze w kolejnych rozdziałach.
Tak więc spędziłem na policji blisko dwa miesiące w kompletnej ciszy, na
przemyśleniach i porównaniach z wymiarem sprawiedliwości w Polsce. I jedno wiem na pewno, człowiek w ciszy
otwiera swój umysł i lepiej postrzega otaczający go świat, układając wszystko w
jeden obraz, tą porozsypywaną życiową układankę. Choć dla wielu z nas karą byłby
już sam pobyt na posterunku policji tak długo.
Pomimo tego, beznadziejnego stanu próbowałem jakoś
pożytkować czas. Nie było to łatwe mając jedynie blok i długopis, który był
zabierany na wieczór przed spaniem. A nie zawsze o 21.00 chciało mi się spać i wtedy
nachodziła mnie pustka. A nie jestem poetą, by codziennie pisać wiersze. Na
koniec tego rozdziału chcę ci opowiedzieć o jednej nieprawdopodobnej sprawie.
Codziennie przychodziła jedna gazeta i to tylko w języku japońskim, a
mistrzostwa świata w piłkę już się zaczęły. Gazeta ta szła kolejno po celach i
każdy miał ją po jakieś 15-20 minut. Mimo, że nic nie rozumiałem z tego pisma –
jak ja to mówię „domki i krzaczki”- to i tak ją brałem, by chociaż pooglądać
obrazki. I pewnego dnia oglądam ją, a tam rozpiska z tabelką, kto z kim i kiedy
gra. Nie myśląc długo wyrwałem tą kartkę i zgiętą w mały kwadracik schowałem do
ubikacji. Bo muszę tu powiedzieć, że mimo iż niczego nie mieliśmy w celi to i
tak codziennie było przeszukanie jej. Mogłem schować tą kartkę pod tatami, ale
było to zbyt oczywiste, a do kibla nie każdy chce ręce wsadzać. Miałem cichą
nadzieję, że może się nie zorientują. Oddałem ją i kolejną osobą był facet z
japońskiej mafii – Jakuzy. Po około 5 minutach woła strażnika i mówi, że
brakuje jednej strony. Gliniarz przejrzał ją i od razu wrócił do mnie i pyta
gdzie ona jest. Ja ze zdziwieniem, że nie wiem. Myślałem o tym, czy znajdą ją i
jakie będą tego konsekwencje. Gorzej już być przecież nie mogło Popytał reszty
osadzonych i nic. Więc zadzwonił po kilku gliniarzy i kazali mi wyjść przed
kratę, a sami zabrali się do trzepania celi. Z twarzą bez emocji przyglądałem
się co robią i gdzie szukają. Obmacywali ściany, wynieśli tatami, które leżały
na podłodze i nic. Potem poszli do kibla i tam także buszowali przez parę
minut. Poukładali wszystko na miejsce i wyszli patrząc na mnie z
podejrzliwością. Wróciłem i usiadłem na ziemi jakby nigdy nic, myśląc o całym
tym zajściu i o tym, po co mi to, jak jest to rozpiska w języku japońskim. Ale
trudno jak już jest, to muszę coś z tym zrobić. I tak po 21-szej jak wszyscy
szli spać, ja wyjmowałem ją i studiowałem drużyny ( ich japońskie nazwy), po
czym pytałem gliniarza oraz pisząc na ręce te znaczki on mi mówił nazwę
zespołu. Nie mogłem mieć niczego pod celą, więc na jednym z przesłuchań
jumnąłem śledczemu długopis i patrząc prosto w jego oczy wyjąłem z niego wkład pod stołem oddając mu
niepostrzeżenie sam długopis. Złamałem go w pół, aby mieć jak schować i tym oto
sposobem miałem coś do pisania na stałe w celi. Chciałbym widzieć jego minę
kiedy zobaczył brak wkładu. Polak potrafi. I tym oto sposobem pod japońskimi nazwami
napisałem polskie. Codziennie wypytywałem klawisza o tłumaczenie, wpisując w gazetę kolejne zespoły, kto z kim
grał i wynik. I tak oto doszedłem do końca mistrzostw wraz w wypełnioną tabelę
rozgrywek, którą mam w domu po dziś dzień.
Pewnie się
zastanawiasz po co o tym wszystkim piszę, ano po to, aby pokazać ci, jak pomimo
beznadziejnej sytuacji można znaleźć sposób do kreatywnego myślenia. Do
zdobywania szczytów, które wydają się nieosiągalne. Jakie człowiek ma niespożyte
pokłady kreatywności i pomysłowości w sobie, o których nie ma bladego pojęcia. Nie
było to niczym nadzwyczajnym, ale analogicznie możemy ubrać to do sytuacji
życiowych, które są czasami tak wielkie w naszych wyobrażeniach, aż niemożliwe
w realizacji. A jednak należy podejmować ryzyko, by jeśli nie na zawsze, choć
na chwilę zmienić coś w naszym życiu. Niech się nie udaje sto, tysiąc, milion
razy. Ale przychodzi moment, że nie wiedząc, czemu wszystko zmienia się jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak to się dzieje? – nie pytaj mnie. Ten
skrawek papieru uświadamia mnie jak ważna jest konsekwencja i nie poddawanie
się. Ten kawałek kartki jest jak wielkie dzieło, w które włożono ogrom pracy,
no i codzienną konsekwencję, która towarzyszy Japończykom od momentu ich
narodzin. Dlatego oni są tak dobrzy w wieku dziedzinach, bo konsekwencję mają w
naturze i nigdy nie odpuszczają. Czego i tobie szczerze życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz