wtorek, 2 kwietnia 2013

Lewe dokumenty, "legalny biznes", Amway.

Na wstępie tego rozdziału należałoby wspomnieć, że łapano mnie wiele razy i to za różnego rodzaju wykroczenia. Za lewe dokumenty, za przemyt papierosów, ale zawsze udawało mi się wychodzić obronną ręką. Dość dziwne jest to, że zawsze przy drugiej wpadce z tego samego artykułu idzie się zwykle „pierdzieć do puchy”. Ja jakimś cudem miałem trzy razy wpadkę na lewych dokumentach na granicy i trzy razy dostawałem karę w zawieszeniu. Może dlatego, że byłem młody, chodziłem do szkoły, a te artykuły nie miały dużej szkodliwości społecznej? Najlepsze z tego było to, że ostatnie wezwanie przyszło do mnie po 4,9 latach, a ten paragraf po pięciu latach ulegał przedawnieniu. Trudno – pomyślałem sobie - tylko, że tym razem mogło nie być już tak wesoło.
Z jednej strony, patrząc wstecz, była to ciągłość czynu, zaś z drugiej strony okres procesu był zbyt odległy. Na sprawie było głośno, sędzina wydzierała się na cały głos, trzepiąc włosami w prawo i lewo, umoralniając mnie na całego. Za stary lis jestem, aby zrobiło to na mnie jakieś wrażenie, ale musiałem stwarzać pozory skruchy. Łatwo można było się domyślać, dlaczego „ona” tak ryj piłuje. Po pierwsze, to nie była jedyna tego typu sprawa, a po wtóre, to urzędasy sądowe po prostu zapodziały gdzieś moje akta. I byłoby dziwne, aby mnie teraz posłać do więzienia, gdzie pięć lat temu byłoby to jak najbardziej możliwe. Zaczęliśmy używać tzw. „lewych dokumentów” wjeżdżając do Niemiec, dlatego, że w razie wpadki, niemiecka policja odnotowywała kogoś innego, po drugie, jak celnik niemiecki sprawdzał nas na swoim policyjnym komputerze, to mieliśmy „czyste konto”. Nie czekaliśmy, aż dostaniemy zakazy wjazdu na teren niemiec za jumę, choć wielu z nas miało. Zrobiliśmy je od razu, pomimo, że mogliśmy wjeżdżać na swoich dokumentach. Zdarzało się, że chłopacy siedzieli w „puszce” nie na swoich kwitach. Jedynie gliniarz jak brał odciski palców, to w 99% wychodziło, że ten klient w dowodzie to ktoś inny, że już miał do czynienia z prawem, bo dowody mieliśmy podrobione dokładnie. Za wpadkę na jumce niby po raz pierwszy, policja sprawdzając, że gościu zrobił to pierwszy raz, zwykle go wypuszczała. Ze względu na to, że zwykle były to jakieś niedrogie rzeczy, przez które prokurator nie posyłał nikogo za kraty i nie pobierali odcisków. Ale po całym tygodniu takiego skubania potrafiliśmy uzbierać cały dom towaru, co przy zatrzymaniu, od razu wiązało się z odciskami. Na lewych dokumentach zmniejszaliśmy prawdopodobieństwo odbywania kary. Niby pierwszy raz w Niemczech i od razu wpadka. Jak dobrze wiemy, mała szkodliwość społeczna, ale robiona ciągle i tak prowadzi najpierw do grzywny, wyroku w zawieszeniu, po więzienie. I tak powoli zacząłem myśleć o jakimś swoim "uczciwym biznesie" w kraju. Pierwszym z nich był bar na jednej z przygranicznych hal, potem piwiarnia, fryzjer z solarium, kiosk i na tym pewnie się nie skończy. Nie dlatego tylko, że lepszy swój interes niż praca dla kogoś, ale to, że we własnej działalności możesz oszukiwać polskiego fiskusa, a na państwowym nie skubniesz praktycznie nic. Możesz jedynie coś „wyjumać z pracy”. Jedno co wiem, to to, że każdy kręci i oszukuje państwo. Jak państwo chce ci odebrać ciężko zarobione pieniądze, to ludzie za swoja ciężką pracę i łeb na karku chcą oddać ich jak najmniej. I to jest logiczne. Ale jak ktoś na jumaka mówi - ten to złodziej itd., to ja odpowiadam, czym różni się ten jumacz od handlowca, co nie wszystko szczerze wpisuje w książkę przychodów i rozchodów. Ten kradnie i ten kradnie. Czyli są jacy? - tacy sami. Mentalnie może się różnią sposobem generowania przychodu, ale w świetle prawa są zwykłymi złodziejami i kropka. We własnym „uczciwym biznesie” pracowałem na zmianę z żoną, ale ciągle brakowało czegoś. Jak były pieniądze, to nie było czasu i na odwrót. Często było tak, jak do kogoś dzwoniłem i pytałem, czy idzie gdzieś z nami na imprezę, to mówił „poszedłbym, ale nie mam czasu” (czyt. pieniędzy). Juma od własnej działalności różni się tym, że z handlu masz jakieś 20- 30% dla siebie, a z jumy praktycznie 90%. Ciężko było się przełamać, że z zarobionych pieniędzy mogę wydać tylko zarobiony procent, a nie całą sumę. Reszta to kasa na kupno kolejnej partii towaru, na dalszy handel, niestety. Jak człowiek żył z jumy i wydawał prawie całą zarobioną sumę, to ciężko było się przestawić na procent z handlu. Jak to ktoś kiedyś powiedział:, jeśli zarabiałeś 10.000 tys. zł. miesięcznie i nagle zaczniesz zarabiać 9000 tys. zł., to 1000 zł będzie brakować. I to jest niestety prawda. Ja miałem o wiele większy spadek. Jakieś 60 %. Dla nie jednego przedsiębiorcy byłoby to bankructwo. I tak uczyłem się biznesu w krajowym wykonaniu, gdzie jak nie oszukasz, to nie będziesz mieć, znaczy godnie nie zarobisz. I aby mieć dochody na poziomie jumy, to należałoby mieć naprawdę dobry, średniej klasy biznes. Do tego dochodzi się latami. A ja go nie miałem, nie czułem go i mnie nie motywował, ale nie chciałem nabijać kasy swojemu szefowi. Więc o pójściu do pracy na etat nie było mowy. Wiadomo, jak nie ma wyjścia, to kulisz ogon pod siebie i idziesz, czując, że marnujesz swój cenny czas. Spotykając ludzi, którzy niewiele wymagają od życia, którzy mówią innym językiem i mają inne nie zawsze ambitne podejście do życia. A negacjom nie było końca.I tak otwierając interes w Polsce razem z przyzwyczajeniami z jumy pożerałem go. Nie chodzi tu o to, że nie potrafię handlować, a o to, że ciężko się przestawić na bycie polskim handlowcem z dnia na dzień. I to w dużej mierze mnie zabijało. Krok po kroku traciliśmy więcej niżeli wynosił przychód. Nie byłem gotów zapłacić ceny, jaką należało wsadzić w swój biznesik. Na domiar tego, nie było w nim najważniejszego - adrenaliny. Rozumiem pracować, nawet jak się tego nie lubi, ale przynosisz dobre pieniądze do domu, to jeszcze - pół biedy. A jak musisz się natyrać za darmo, to już przesada. Ale taka jest niestety polska rzeczywistość. Zobaczyłem wtedy uroki szarego dnia i wielką, ogromna pustkę. Ogarniał mnie większy strach przez bycie zwykłym, niż okradanie sklepów, przemyty przez granice z siedzeniem w wiezieniu skończywszy. We mnie wciąż kipiała krew, pragnąłem zrobić coś więcej, nie mogłem na miejscu usiedzieć. Więc szukałem czegoś, co sprawiłoby mi podobną do jumy nieprzewidywalność i co mogłoby dać dobry dochód. Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy byli otwarci, uśmiechnięci i gotowi pomóc. Mówię tu o multi level marketingu, czyli „Amway - u”. Nie zarobiłem wiele, ale przez te lata będąc w nim byłem szczęśliwym człowiekiem, czytałem wiele książek, jeździłem po miastach na spotkania. To było to, co naprawdę lubiłem i lubię. Tyle tylko, że poszedłem siedzieć i jak wróciłem, to po mojej grupie i tych nade mną ślad zaginął. I ja się gdzieś zgubiłem. Ale to była firma, w której dochód zależał od ciebie i nie było górnej granicy. Tyrać ostro i zarabiać grubo – to ja rozumiem. Nie zarobiłem, ale nauczyłem się technik sprzedaży, pozyskiwania klientów i bycia osobą komunikatywną, co zaowocowało potem. Firma ta ma niesamowity system wyróżnień z tabelą zarobków, czego w klasycznym biznesie i pracy na etacie niestety brak. Dzięki ludziom, którzy zaprosili mnie na tzw. „plan zacząłem inaczej patrzeć na pewne sprawy. Wielkie „dzięki” za to. To ci ludzie, tak jak ja, pragnęli zrobić w swoim życiu coś więcej, niż być tylko przeciętnym. Nie patrząc, co mówili inni. Jeśli miało nie wyjść, to trudno, ale przynajmniej spróbować. Czy jest w tym coś złego? Chyba nie. Nauczyli mnie na tych spotkaniach, abym to ja sam decydował o swoim życiu. Choć ja to wiedziałem dużo wcześniej. Bym miał prawo wyboru. Prawo, którego komuna nie dawała. Prawo do decydowaniu, gdzie chcę mieszkać, co jeść, w co się ubierać. Po prostu być tym wszystkim, kim Bóg chce abym był – prawdziwym Europejczykiem. Może i naiwne co tu piszę, ale przez tą naiwność ludzie osiągają ogromne sukcesy. I w ten sposób klęcząc nad mapą Europy świadomie wybrałem Holandię, jako miejsce swojej etatowej pracy. Nie wiedziałem o niej nic, poza tym, że lecąc z Japonii liniami lotniczymi KLM zobaczyłem szczęśliwych ludzi z podejściem do życia, jakie mi pasowało. I to wystarczyło. Ktoś kiedyś powiedział, że wystarczy 1% inteligencji i 99% pracy i sukces murowany. Może i tak. Ja nie jestem zbieraczem pieniędzy, ani ich nie kolekcjonuje. Ja żyje. Każdy ma prawo żyć jak chce. I śmieszą mnie osoby, które mówią do nas – ja bym tak nie mógł, jak oni żyją. Jak ona może z nim być, oni są w sekcie proszkowo mydlanej itd. Przecież to naturalne, że nie jesteśmy tacy sami i nigdy nie będziemy. Zacznijmy lepiej się akceptować takimi, jakimi jesteśmy, z wszelkimi różnicami. Nie zaglądając sobie przy tym w „gacie". Chodzi tu o nic innego, jak o system wartości. Każdy ma inny. Mój jest taki, jaki jest. Najważniejsze, aby nie robić nic wbrew sobie. Zakończę to, bo to nie książka o „Amway-u”, a o jumie, zasadach, technikach i czasach, których byłem częścią. Kończąc ten rozdział o uczciwych biznesach muszę powiedzieć, że takie nie istnieją, bynajmniej nie w Polsce. Bo każdy oszukuje na podatkach i wielkości sprzedaży. Więc, kto tak robi, to kradnie i jest zwykłym jumakiem. Na mnie mogą ludzie różnie mówić, choć wcale nie są lepsi ode mnie. Uwierz mi, jedynie swoją jumę maskują za niby legalnym biznesem. Pozwala im to czuć się lepiej, wyglądać w oczach innych i...w oszukiwaniu samych siebie, że są uczciwymi ludźmi. Bo jaki on tak do końca legalny jest. Ostatnio znajomy mój powiedział, że trzeba mieć swój „legalny biznes”, a poza tym kręcić coś na boku. Inaczej na swoim nie wyjdziesz. Co? Dwa biznesy? Legalny i nielegalny? Nie wiem o co mu tak do końca chodziło. I jeszcze jedna ważna sprawa. Jak mieszkasz w małym jak ja miasteczku, to co byś nie robił, to i tak ludzie będą cię postrzegać przez pryzmat, kim byłeś i co robiłeś, a nie tym kim jesteś i co robisz. Przykre. Z tego powodu napisałem wiersz zatytułowany:

                                                                     „Naklejka”.




Jest malutka, lecz nie zawsze kolorowa
Różne ma odcienie, tajemnic wiele chowa
Co byś nie robił i tak Ci ją przykleją
Zniekształcając obraz z prawdą się mijając

Bo takie jest życie, po naklejce Cię ocenią
I jak już ludzie tą złą Ci przykleją
Tak łatwo się jej nie pozbędziesz
Co byś nie robił, będziesz tym, kim będziesz

Nieważne, czy to jest prawda czy nie
Każdy każdemu coś przykleić chce
I jak już takową dostaniesz
Nie oderwiesz jej w świecie, za nic

Chyba, że w innym miejscu od nowa zaczniesz
Starą naklejkę zerwać zapragniesz
Na nową pracować będziesz
                                                       Gdyż naklejkę przykleją Ci wszędzie

                                                                              
                                                               Konstanz -  Niemcy
                                                                 ( lato 2006 roku )






Ten wiersz chyba wystarczająco mówi o tym, jacy jesteśmy, jak szufladkujemy się wzajemnie. Z fałszywą uczciwością patrząc tzlko na siebie, że to my mamy racje, a reszta jest „be”. Że ten, czy ta, jest taka, czy owaka, zapominając o sobie samym. Kiedyś jadąc za samochodem zauważyłem naklejkę, jaką kierowca miał na tyle auta. Było to w języku angielskim. Jeśli umiesz, choć troszkę ten język, to zrozumiesz. A idzie to tak:
Nobody is perfect, and I am nobody”. Dobre co? Choć ja osobiście wolę powiedzonko –
Nice to be important but more important to be nice”. I tego staram się trzymać.





1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń