Minęły prawie trzy miesiące od daty
przylotu mojego wspólnika do Japonii. I za kilka dni zbliżał się
czas końca ważności jego wizy. Siedząc w domu snuliśmy plany
dalszego naszego jumackiego życia. Pomysłów jak zwykle mieliśmy
bez liku. Wspólas cieszył się, że niedługo będzie w domu z żoną
i synem. Patrzył wstecz i rozmyślał o tym, że dość szybko
przeleciał ten kwartał. Zazdrościłem mu tego, ale mnie czekał
jeszcze miesiąc i to sam na sam z dwoma Ali. Wiedziałem, że jakoś
sobie poradzę i nie dam „plamy”. Choć bez niego jakoś to nie
będzie już to samo.
Ale co tam. Ali widząc to zaczął
intensywniej szukać kolejnego skoku. Nie podobało mi się to, taka
akcja na szybkiego, bo jeden z nas musi wylecieć. Ali widział moje
nieukrywane niezadowolenie i widziałem, że nie pasuje mu moja
postawa. Był w lepszej komitywie ze wspólasem niżeli ze mną. Ja
pokazywałem od razu co myślę o pewnych sprawach, a wspólas
łagodził to i czasem nawet usprawiedliwiał. Powiedział, że
chciałby zrobić przed samym wyjazdem jeszcze jeden sklep i, że
potem odpuścimy na jakiś czas. Wiedział, że bez niego nie będzie
już jak wcześniej i należy zrobić skok i czekać. Pod pewnym
względem mi to pasowało, bo byśmy nie robili niczego poza jakąś
drobną jumką. Ale ten pośpiech nie do końca mnie
satysfakcjonował. Po wyjściu Alego rozmawialiśmy długo o tym i
zdecydowaliśmy jak Ali chciał. Ostatni wypad i wspólas opuszcza
Japonię. Tym razem mieliśmy jechać gdzieś dalej. Jego wybór padł
na miasto Niigata, po drugiej stronie wyspy Honsiu. Miasto leży w
środkowej części prefektury nad Morzem
Japońskim przez miasto przepływa rzeka Shinano
(najdłuższa rzeka w Japonii – dł. 367 km). Obszar 726,1 km
kwadratowego z liczbą ludności ponad 812 tyś., co daje średnio
1120 osób na kilometr kwadratowy. Pierwszy urząd miasta powstał w
1889 roku. Klub piłkarski Albirex Niigata grający na Niigata
Stadium. To tylko kilka podstawowych wiadomości zaczerpniętych z
internetu, bo nie udało mi się go dokładnie zwiedzić.
Przygotowaliśmy się do wyjazdu i
ruszyliśmy do miejsca „przeznaczenia” w przenośni i dosłownie.
Jechaliśmy przez parę godzin zwiedzając piękno Japonii. Podczas
postoju zauważyłem jakiegoś obieżyświata i to mężczyznę
koloru białego, co mnie zainteresowało, co on tu robi i co go tu
przyniosło. Podszedłem i zagadałem do niego po angielsku. Nie miał
problemu z wysławianiem się w tymże języku, choć okazał się
Niemcem. Dlaczego o tym piszę w ten sposób, gdyż z Niemcami
dogadać się w innym języku jak niemiecki jest ciężko.
Najbardziej to widać jednak w samych Niemczech. Ja do moich
niemieckich kolegów po dziś dzień mówię, że dobrze, że chociaż
po niemiecku potrafią, bo byśmy się nie dogadali. Hehe, denerwują
się na mnie. Ale to na marginesie. Facet okazał się prawdziwą
„po-wsi- girą- światową”. Zwiedzał świat, a jego cały
dobytek to plecak. Wyglądał bardziej jak ktoś, kto przed chwilką
zszedł z Mont Everestu i nie zdążył się ani ogolić ani umyć.
Jeździł po świecie za olimpiadami dla niepełnosprawnych. Pomimo
okropnego smrodu, wzięliśmy go do auta i podwieźliśmy
kilkadziesiąt kilometrów dalej. Jego niesamowita pasja i dążenie
do celu nie pozwoliła nam pozostać wobec niego obojętnie.
Dojechaliśmy na miejsce i od razu poszliśmy do restauracji coś
zjeść. Ali wspomniał o tym, że w mieście Niigata sprzedają
najlepszy ryż na świecie. Nie znam się na ryżu, ale wyglądał i
smakował niebiańsko.
Nastał wieczór i należało powoli
myśleć o kolejnym zadaniu. Pojechaliśmy pod obiekt i jak to zwykle
bywało obchodziliśmy go dookoła, oglądając dokładnie. Całą
relację układu sklepu wewnątrz zawsze zdawał Ali i to on jakby
był mózgiem wejścia. My jako grupa „uderzeniowa” byliśmy
bardziej od znalezienia najlepszego sposobu no otworzenie go.
Doszliśmy do konsensusu, zrobiliśmy podział ról i zabraliśmy się
do działań. Sam obiekt znajdował się niedaleko domków
jednorodzinnych, choć nie aż tak blisko, jak to miało czasem
miejsce. Podjęliśmy decyzję o wejściu od tyłu, choć nie było
tam żadnego wejścia, czy okna. Po prostu wielka, goła, twarda
ściana. Mieliśmy i na to sposób, lecz już nie tak cichy i
krótkotrwały jak poprzednio. Poszliśmy w troje z Alim, zaś drugi
Ali siedział w samochodzie – jakby na czatach. Doprowadziliśmy
prąd pod budynek i zaczęliśmy wycinać ogromną dziurę. Ściana
była tak twarda, że szło to naprawdę bardzo powoli, robiąc
ogromny hałas. Po kilkudziesięciu sekundach odeszliśmy zobaczyć,
czy kogoś uwagi to nie zwraca i obgadać, czy to ma sens. Nikt się
nie zainteresował hukiem, więc Ali nie chciał już go odpuszczać.
Jak zaczęliśmy ciąć o 23.00, to dziura była gotowa dopiero
wczesnym rankiem. Wiedzieliśmy, że potem to już dwie minuty i nas
nie ma. Do otwarcia sklepu mieliśmy dość czasu, choć słońce
wzeszło na dobre i było wszystko widać. Przez tyle godzin cięcia
nie przeszkadzał mi hałas i strach minął, jakbym był na budowie,
a nie na włamaniu. Jakbym grał scenę w filmie kryminalnym, bez
strachu, z pełnym zaangażowaniem. Najgorsze było to, i zarazem
trwało cholernie długo, że ściana w tym miejscu była podwójna i
na dodatek przylegały do niej półki wraz z towarem. Były to
drogie torebki damskie, które były nam zbyteczne. Nie po to tu
przyjechaliśmy. Diamenty, platyna, złoto i droga biżuteria damska
i męska sprawiała, że były one bezwartościowymi bublami. Gdy
zaczęliśmy torować sobie drogę wyrzucając te torebki przed sklep
na ziemię, policja już czekała. Wszedł Ali jako pierwszy, ja za
nim i nagle rozległ się sygnał syreny oraz odgłos biegnących
policjantów z gwizdkami w ustach. Nie czekaliśmy i zaczęliśmy
wychodzić na zewnątrz i po prostu uciekać. Pomimo szarpaniny z
początku i kilku pał na plecy, udało mi się wyrwać i polecieć w
stronę wspólnika. Ali z tego co dobrze pamiętam już leżał pod
kilkoma gliniarzami. Całe życie uprawiałem sport i to pozwoliło
mi na szybkie wyrwanie się z rąk gliniarzy i odbiegnięcie na sporą
odległość, doganiając mojego wspólasa. Złączyłem się z nim i
obejrzałem się do tyłu, a tam ze czterech leciało na nas. Ja
przyspieszałem mówiąc – dawaj, dawaj, szybciej i zaczynałem
powoli odbiegać w przód. Po chwili znów się oglądnąłem i
widziałem zmniejszającą się odległość pomiędzy glinami a
wspólasem. Wróciłem do niego mówiąc, żeby się zbierał, on
–żebym sam leciał, bo już nie ma siły. To była jak na razie
najtrudniejsza decyzja mojego życia. Nie wiedziałem jak mam mu
pomóc i powstrzymać pędzących policjantów. Spojrzałem na niego
i nie wiem co czułem, bo trwało to ułamki sekund. Odwróciłem się
i z siłą sprintera pobiegłem przed siebie, byle do zabudowań,
słysząc za sobą jedynie jęki wspólasa bitego „pałami” przez
japońską policję.
Biegłem obok rzeki i różne myśli
kłębiły mi się w głowie. Jak i którędy uciekać, czy wejść
do wody w szuwary, czy uciekać jak najdalej. Postanowiłem biec ile
mam sił, zostawiając to pechowe miejsce jak najdalej za sobą.
Biegłem spoglądając co jakiś czas za siebie. Nie widziałem już
nikogo więcej, choć instynkt podpowiadał mi, że zło gdzieś się
czai i pewnie szukają wszędzie. Przebiegłem przez most i
skierowałem się w blokowiska, – jeśli można to tak nazwać. Nie
miałem pojęcia gdzie jestem i gdzie mam się udać, by się schować
lub wmieszać w tłum. Nagle wjechał jakiś typek na skuterze,
wyglądający jak ochroniarz ze sklepu nie jak policjant. Spojrzał
na mnie raz, zrobił kółko i odjechał. Na początku miałem
wrażenie, że już po mnie, ale nie. Odjechał i już go nie
widziałem. Pomyślałem, że może nie jest to ktoś, co by coś
chciał ode mnie. I poszedłem dalej do miasta myśląc, że nie wiem
jeszcze jak dojechać i za co do Mito. Ale chociaż byłem na
wolności. I to było najważniejsze. Poszedłem do parku i tak
rozmyślając co dalej, znów przejechał podobny facet na skuterze.
Byłem już dość daleko od miejsca wpadki i nie robiło to już na
mnie większego zaniepokojenia. Myślałem, że miasto duże, a
takich jak on i to na skuterach jest wszędzie bardzo wielu. Może po
prostu poczułem się bezpieczniej i nie chciałem nagle zrywać się
do ucieczki. Po tych wszystkich doświadczeniach zdobytych do tej
pory, wiedziałem jak ciężki może być powrót do Mito.
Podróżowanie po Japonii bez biletu nie wchodzi praktycznie w
rachubę. Auto stopem można, tylko nie ma gwarancji jak długo to
potrwa, ale wiedziałem, że jak Niemiec może to i ja mogę. Choć
wiedziałem, że policja tam na pewno będzie szukać. Doświadczenia
zebrane na terenie Niemiec dały mi tego obraz, bo po parkingach
autostrad niemieckich jeździ bardzo dużo policji i tajnej policji.
Więc jak coś robicie to nie stawajcie na parkingach, ani na nich
nie śpijcie. Zjedzcie na jakiś parking do miasta, na osiedle, czy
gdziekolwiek, gdzie nie będziecie podejrzewani o to, że coś macie
za paznokciami. I tak idąc po mieście szukałem sklepu z mapami i
kimś, kto mógłby mi pomóc skierować się w stronę Tokio i
pokazać gdzie aktualnie się znajduję. Wszedłem do jednego
"żółtka" i zapytałem, czy mówi po angielsku. Coś tam
„dukał” i nawet go rozumiałem. Zapytałem czy ma mapę i czy
mogę z niej skorzystać. Jak zawsze - mili i pomocni. Zapytałem go
gdzie, co i jak. Odpowiadał do momentu, gdy nie podniósł słuchawki
telefonu i nie usłyszał coś strasznego. Schował się natychmiast
pod blat jak przy napadzie na bank i uważnie słuchał zerkając na
mnie spode łba. Nie zrozumiałem jego reakcji i strasznie mnie to
zdziwiło co on robi. Po tym telefonie wstał jakby nigdy nic, ale z
lekkim przestraszeniem na twarzy, dał mi tą mapę i pokazał
kierunek, w którym powinienem się udać, kłaniając się nisko w
pas. Podziękowałem i poszedłem w pokazanym mi kierunku. Nie
dziwiłem się długo, gdyż tan kraj i ludzie zaskakiwali mnie już
wielokrotnie. Szedłem dość długo i zobaczyłem wreszcie
autostradę, prawdopodobnie do Tokio. Pod nią był tunel, w którym
stał samochód z dwoma typami. Co mnie to – pomyślałem i
podchodząc do nich zapytali mnie, czego szukam tu i co tu robię.
Wyjaśniłem im szczątkowo, że szukam trasy do Tokio i, że
odłączyłem się od grupy jadącej na mecze mistrzostw świata i,
że nie mam pieniędzy na powrót i idę na „stopa”. Powiedzieli,
że to jeszcze kawałek i mnie chętnie podwiozą. Wsiadłem do tyłu,
gdyż był to samochód dwu drzwiowy i pojechaliśmy dalej, a ja
„sprzedawałem” im swoją bajeczkę wymyśloną na poczekaniu.
Jak usłyszeli dokąd się chcę udać, to po
paru minutach stwierdzili, że nie ma co mnie wolno puszczać i
pokazali mi odznaki policyjne. Tak skończyła się moja podróż,
gdyż była to grupa śledczych. Zdawali sobie sprawę, że do Tokio
mnie nie będą śledzić, więc czas było zakończyć tą
maskaradę. Jak się pewnie domyślasz, ten typ ze sklepu po prostu
rozmawiał z policjantem i dlatego tak się zachował, co doszło do
mnie dopiero po zatrzymaniu. Umysł zaczął układać klocki w
całość. Zrozumiałem, że szli za mną krok w krok, by dowiedzieć
się gdzie mieszkam i od razu sprawdzić, kto tam jeszcze jest i
zebrać materiał dowodowy w przypadku jakiś innych przestępstw i
osób. Niestety nie dowiedzieli się niczego, co byłoby prawdą i
musieli mnie zabrać na przesłuchanie na policję, bo mojego „kitu”
z meczami mistrzostw świata nie chcieli „łyknąć”.
Dojechaliśmy na posterunek, ale samego przyjechania nie pamiętam.
Myślę, że było spowodowane intensywnym myśleniem, szybkim
analizowaniem i wymyśleniu jakiejś konkretnej, wiarygodnej bajki
skąd i w jakim celu się tu znalazłem. Jedno co wiedziałem na
pewno, to to, że moi wspólnicy na pewno zostali zatrzymani. Ale
byłem pewny jeszcze jednego – tego, że nigdy, przenigdy nie
przyznamy się do niczego więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz