poniedziałek, 13 stycznia 2014

Czas wolny i Juma.


Wróciwszy z Tokio zaczynaliśmy jakby wszystko od nowa, jakby nas tam nigdy nie było i jakby już nic nam nie zagrażało. Wszystko niby w mieście i mieszkaniu było po staremu, ale samopoczucie mieliśmy lepsze, co dawało nam chęci do dalszych działań. Gdy Alego nie było, bo jeździł za robotą dla nas, to mnie krew zalewała, że nic się nie dzieje. Nie znaczy to, że chciałem codziennie gdzieś się włamywać, ale będąc jumaczem z krwi i kości ciężko było mi usiedzieć na miejscu. Wolałem wyjść gdziekolwiek i sobie najumać czegoś, a przy tym pozwiedzać okolicę – to samo co robiłem w Niemczech, tyle tylko, że nie hurtowo.

środa, 8 stycznia 2014

Smaki Tokio.

Po jednym z kolejnych „najazdów” blisko domu musieliśmy się ulotnić na parę dni, bo psiarni nasze numery zaczęły wychodzić bokiem. W dalszym ciągu nie mieli nic, ani nikogo, kto mógłby im uprzejmie donieść o tym, kto jest tak zuchwały i przebiegły zarazem. Byliśmy również hermetyczni jak oni i jakuza. I tylko to pozwalało nam oddychać spokojnie i nie martwić się, że któryś zacznie kłapać dziobem. Z każdej strony zaczęli przychodzić poszkodowani z tymi samymi problemami. Włamanie, złotnik, ogromne straty i jedna technika. Oczywiście mogę jedynie się domyślić, co psiarnia miała na swoim łbie, bo każda policja to policja i to bez różnicy w jakim kraju, czy kontynencie. A tu ciągle nic.