środa, 13 marca 2013

Pierwsze "sanki" - prawdziwe więzienie.




         I tak przepełnieni pozornym szczęściem żyliśmy z dnia na dzień, nie martwiąc się co przyniesie jutro. Nie interesował nas wyraz „przyszłość”. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia można było zainwestować tyle pieniędzy, że dziś człowiek nie musiałby się martwić o ich brak. Potocznie mówiąc „stałby jak górnik”. Dziś jest niestety inaczej.
Mimo, że skończyłem z jumą, to wchodząc do byle sklepów widzę, co i jak można byłoby spokojnie wynieść. Nie robiąc tego już „zawodowo”, dzień w dzień człowiek traci koncentracje i pewność siebie. Choć widzę, że techniki, które wypracowaliśmy są aktualne do dziś. Mógłbym, co dzień coś sobie przywłaszczyć, ale nie robię tego, gdyż zawsze istnieje procent pomyłki lub nie zauważenia błędu, jaki się popełnia. Oczywiście teraz nawet, gdy ktoś o coś podejrzewa mnie, to i tak ma obawy przed sprawdzeniem. Wiadomo wysoki wysportowany gościu, dobrze ubrany, mówiący paroma językami potrafi powstrzymać kukmena przed chęcią zarzucenia kradzieży. Zbyt wiele widziałem, ze zbyt wielu sytuacji wychodziłem, aby dać się w prosty sposób złapać. Ale nie zawsze tak było. Należało się tego nauczyć. A jak się nauczyć jak nie na własnych błędach. Powtórzę tu jeszcze raz, że najwięcej kradną ci, co mają najwięcej i są najlepiej ubrani. To tym osobą ciężko jest udowodnić, że miały zamiar coś ukraść. Faceci w garniturach z wypchanymi portfelami, udający biznesmenów z przerobionymi aktówkami. Kobiety w przerobionych futrach, w które chowały co chciały - nie przepuszczające fale magnetycznyczne - które powodują nie włączanie się alarmu przy wyjściu.
Z niemieckich statystyk wynika, że najwięcej ginie kosmetyków, zaś na drugiej pozycji jest bielizna. Jak myślicie, męska? Trzeba tu powiedzieć o miliardzie euro wynoszonych każdego roku jedynie w samych Niemczech. Nie raz widziałem jumająca dobrze ubraną kobietę. A że, jestem po profesji, to tylko się uśmiechnąłem, dając jej przyzwolenie na ten proceder. I tak świat jumacki się kręci... do czasu oczywiście. Jest zbrodnia i jest kara. Prędzej czy później człowiek wpada i najgorsze jest to, że nigdy nie ma dobrego czasu na to. A to żona rodzi, a to dom trzeba wyremontować, a to jeszcze coś. A najgorsze, jak nie ma się pieniędzy na utrzymanie rodziny, a trzeba spędzić parę miesięcy lub lat za kratkami. Wtedy pytaniom nie ma końca. Odpowiedzi brak. A "doła" ma się wtedy takiego, że szkoda gadać. I to jest jedyna okazja udowodnić, że jest się twardzielem, sztywnym gościem, który nie wsypie innych. Milczenie jest złotem – pamiętasz?Lecz taki czas nadchodzi, ba spada jak grom z jasnego nieba. Czym więcej się wpada, tym więcej się potem w pierdlu siedzi. Takie są uroki tego zawodu. Jak to często bywa, za małą szkodliwość społeczną dostaje się niewielkie kary. Jednak jak są one powtarzane bardzo często i udowodnią winę, to wtedy kara jest większa. I tak z ostrzeżeń sadowych, "leży" się potem latami za byle głupotę. Wielu z nas przeszło różne drogi. Jedni kończyli z jumą po pierwszej wpadce, inni zaś byli „wieczniakami”. Różnicy nie było. Prędzej czy później każdego łapią i musi ponieść karę. Choć na zachodzie kary są o wiele łagodniejsze i więzienia o lepszych warunkach. To należy tu wspomnieć, że nawet gdyby człowiek miał w nim „wszystko” i jadł ze złotych talerzy, to i tak czasu nie oszukasz. Musisz przesiedzieć swoje i koniec.
Ojciec Kazików zanim pojechał pierwszy raz do Niemiec, miał za sobą dobrych parę lat polskiego więzienia. Więc wiedząc, jaką karę przyjdzie mu w razie czego zapłacić, nie wahał się ani sekundy. Tam też spędził „parę chwil”. Czasem, gdy spotykamy się na ulicy, to wspominamy dawne jumackie czasy. Mnie juma również nie oszczędziła, choć próbowałem zawsze spadać jak kot na cztery łapy, lecz nawet najlepszy kot nie przeżyje upadku z dużej wysokości. Wracając do tematu rozdziału, to pierwsza moja odsiadka trwała tylko tydzień, ze względu na to, że byłem małoletni. Spędziłem go w niemieckim poprawczaku w miejscowości Hameln koło Hanoweru. Mimo, że był to tylko tydzień, to mi on wydawał się strasznie długi. Długi ze względu na to, że w celi nie było nic. Można go porównać troszkę do polskiego „dołka”, tylko z dużym oknem. Tam uświadomiłem sobie, że przy kolejnej wpadce będzie więcej dni do siedzenia. Godziłem się na to świadomie, gdyż to nieodzowna część tej pracy na którą nie ma się wpływu. Pytanie jest tylko kiedy? Nie wydając ludzi, z którymi pracowałem pod żadnym pozorem. Dziś czasy się zmieniły i należy na wszystko uważać. Ci twardzi faceci dzisiaj, co się wożą po ulicach, są zwykłymi cieniasami, którzy w razie wpadki idą na art., 60 czyli na powiedzenie całej prawdy, wsypując wszystkich po kolei, by samemu uniknąć kary. Taki jest obraz dzisiejszej "gangsterki".W polskich więzieniach aż roi się od cel 60 - siątek. Spotykałem takich, co za jednym zamachem sadzał czterdzieści osób z grupy handlującej narkotykami. Zero zasad. Nie będę o tym tu jednak pisał, bo musiałbym drugą książkę napisać. Prawdziwi twadrziele...hehe.
Prawdziwe pierwsze „sanki” były zaraz po wyjściu z poprawczaka. Miało to miejsce w Norymberdze. W tym samym gdzie sądzono hitlerowców. Z jedyną różnicą, że w nowych pawilonach, choć widok na stary miałem dość dobry. Zanim się to stało, muszę napisać jak do tego doszło. A więc pewnego dnia wracając już z towarem do kraju z landu Bawaria (powiem tyle, że Bawaria to land słynący z surowych kar) podczas jazdy powrotnej zostaliśmy zatrzymani na autostradzie przez bawarski patrol policji. Powodem jak zawsze były polskie czarne tablice rejestracyjne naszego auta. Gadkę mieliśmy z góry umówioną, że towar kupiliśmy itd. Słabe alibi, ale nie złapano nas na gorącym uczynku, więc nie mieli się do czego doczepić. W tym celu zawsze zrywaliśmy ceny sklepu, żeby nie mogli dojść skąd dany towar pochodził. Zabrali nas na komisariat, maglowali parę godzin, a że każdy z nas śpiewał tą samą bajkę musieli nas puścić. Ale towaru nie oddali. Mówili, że muszą sprawdzić, czy ktoś się po to niego nie zgłosi. I że, jeśli nikogo takiego nie znajdą to towar nam odeślą. Wzięli zdjęcia, odciski palców i póścili wolno rozbebeszonym samochodem. Szkoda było towaru, ale myśl, że jesteśmy wolni bardziej nas cieszyła. Sprawa niby ucichła i szykowaliśmy się myślami do następnego wyjazdu. Mieliśmy mieszane uczucia z jazdą ponownie na Bawarie. Trochę się baliśmy. Pojechaliśmy więc po rowery do przygranicznego miasta. Skubnęliśmy parę sztuk tzn. po jednym na głowę. Jedynym problemem była jak zwykle granica. Nie mogliśmy na nich przejechać, choć Niemcy jeździli non stop. Jednak będąc na rowerze i pokazując polski paszport, od razu sprawdzaliby numery i znów byłaby wpadka. Jak nie od razu, to z czasem. Postanowiliśmy je rozebrać na części i przewieść samochodem do Polski. W tym celu pojechaliśmy do pobliskiego lasu i zaczęliśmy je rozbierać. Po ich demontażu pech chciał, podjechał patrol służby granicznej. Myśleli, że może papierosy przemycamy czy co. Zdziwili się, gdy zobaczyli rowery. Zabrali nas jak zwykle na komisariat i tam sprzedawaliśmy bajkę, że te rowery tam leżały, że myśleliśmy, że ktoś je „jakby” na śmietnik wyrzucił. Jak i w pierwszym przypadku musieli nas wypuścić. Mieliśmy straszne pechowy okres. Pewnego dnia do domu przyszło wezwanie na sprawę sądową. Nie wiedzieliśmy, co robić, ale doszliśmy do wniosku, że jak nas na gorącym nie złapano, to pójdziemy wszyscy do domu. Zdziwienie niemieckich sędziów było ogromne, gdy zobaczyli bandę polskiej młodzieży wstawionych na rozprawę. Wstawiliśmy się tylko dlatego, że chcieliśmy mieć uregulowane sprawy, aby dalej spokojnie móc jeździć przez granice. Bo niewstawienie się wiązało się automatycznie z listem gończym. Po sprawie nas wypuszczono, chyba z braku dowodów. A był to miesiąc kwiecień i w razie niepowodzenia musieliśmy się liczyć z siedzeniem w wakacje. Wychodząc z sali rozpraw podchodzi do mnie kobieta i zaprasza do innego pokoju. Nie wiedziałem z początku, o co chodzi, ale spokojnie szedłem za nią. Tam mi powiedziano, że został wysłany list gończy za mną i tymi, co zostali zatrzymani na Bawarii. Nogi mi się ugięły, bo wszyscy poszli do domu, a ja musiałem zostać. Myślałem, że pojadę sam na sprawę, jak to było przed momentem, że wręczą wezwanie i tyle. Rozczarowanie było jeszcze większe, jak mi powiedziano, że jestem zatrzymany i konwojem pojadę na Bawarię i tam będą mnie sądzić. No nie jeszcze tego brakowało. Tłumaczyłem, że sam się wstawie, jak to miało miejsce przed chwilą. Lecz o tym nie chcieli słyszeć. Zawieźli mnie do więzienia na cele transportową i tam po około dwóch tygodniach pojechałem do miejsca przeznaczenia. Tak jadąc po każdym z wiezieni byłego DDR-u, po tygodniu znalazłem się na Bawarii. Tam pod cele i po 2,5 miesiąca zrobili mi sprawę. Mimo, że nie przyznałem się, to i tak mi poniekąd dowalili. Moją karą było te 80 dni do sprawy. Specjalnie ją tak zrobili, abym na Bawarię i do Niemiec więcej na jumę nie przyjeżdżał. A po „wadze” dali mi pieniądze na bilet, jedzonko i puścili do domu. Spokojnie zajechałem i połowę wakacji jeszcze byłem w domu. Chłopacy mi współczuli, że mnie tak załatwili. Trudno się mówi. W te trzy miesiące spotkałem różnych ludzi, różnych nacji, trudniących się różnymi sprawami. Poznałem wielu ludzi i usłyszałem różne historie, sposoby unikania policji, co robić, aby uniknąć wpadki itd. Prawdziwa jumacka szkoła.
Kryminał to najlepsze miejsce, aby dowiedzieć się technik złodziejskich i względnego omijania problemów. Wielu do swoich historii dodawało niestworzone rzeczy. Nie należy wierzyć wszystkiemu. Musiałem być wybiórczym, aby nie wpaść w większe bagno. Jak słuchałem jumaczy, co oni mają do powiedzenia, to to co piszę jest jak niewinna bajeczka. Nie interesowali mnie przemytnicy narkotyków, handlarze bronią i złodzieje samochodów. O mordercach nie wspomnę. Wraz z trzaskiem krat zaczęła się nauka. Od języka, który jest niezbędny, po techniki psychologiczne - panowaniem nad swoimi emocjami. Jednym słowem następny krok przygotowania siebie na kolejne wyjazdy. Czasem ciężko było znaleść kogoś, kto opowiadał prawdę o swojej profesji, nie koloryzując przy tym. Spotkałem jednego Rosjanina, który wyglądem przypominał Marksa i Engelsa. Wiek z jakieś 50 lat i mówił, że czeka na deport do Rosji, że był wysoko postawionym politykiem i nie może jechać tam, bo go zabiją. Zapytał mnie, czy za 50 tyś. marek wsadzę mu nóż w serce. Pomyślałem sobie, że facet ma nie równo pod sufitem. Jego cela była następna po mojej. W przed dzień jego deportu wywieźli go..., ale w plastikowym worku. Po prostu gościu powiesił się. Do dziś nie wiem czy mówił prawdę, czy po prostu podpadł rosyjskiej mafii i wolał śmierć niżeli deport. Ciekawą sprawą w norymberskim wiezieniu jest to, że na rozprawę idzie się jak na karę śmierci. To znaczy podziemnym korytarzem, który prowadzi za mur od razu do budynku sądu. Powiem Ci czytelniku, że robi to wielkie wrażenie. Taka „ostatnia podróż”. Po tej rozprawie powrót pod celę, spakowanie rzeczy i...w moim przypadku do domu. Chłopacy mówili, że jak będę szedł na wolność, to żeby broń boże nie odwracać się za siebie. Podobno to przynosi pecha w postaci powrotu do wiezienia. Nie wierze w przesądy. Odwróciłem się, pomachałem do kolegów… i jeszcze wielokrotnie wracałem.
Wieści w miasteczku szybko się rozchodziły i ludzie gadali na mój temat. Jednie dobrze inni zaś źle. Jak to zawsze bywa. Dziwnie się z tym czułem, ale szybko doszedłem do wniosku, że to nie oni mi jeść dają, że to moja sprawa cokolwiek bym nie zrobił. Szkoda tylko rodziny, która czekała. Bo w trudnych sytuacjach tylko rodzina pozostaje. Ci, którzy się ofiarowali z pomocą nie zawsze wywiązują się z danej obietnicy. Więc uważajcie na tak zwanych „kolesi”. Bo kryminał Ci pokaże, ilu tak naprawdę miałeś prawdziwych przyjaciół. Chwilę posiedziałem w domu, aby odzyskać równowagę psychiczną. Te trzy miesiące nie zrobiły na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Byłem młody i nie czułem jakbym był jakimś kryminalistą. Zresztą za małolata świat wyglądał zupełnie inaczej. Po powrocie jednak zyskałem większy szacunek wśród kolegów, co nie powiem było budujące. Każdy lubi być ważnym i jakoś traktowany z szacunkiem. Nie wstrząsnęło to mną ani psychicznie ani fizycznie, choć dziś tak nie sądzę. Ciśnienie mam ciut wyższe, szybko się denerwuje i można mnie łatwo sprowokować, o siwych włosach nie wspomnę. Jedyne, co jest dobre z tego, to sprawdzony fakt, że „pucha konserwuje”. To fakt, gdy nie ma co robić, to się ćwiczy, a że jestem sportowcem to robienie pompek, czy „brzuszków” przychodziło mi niezwykle łatwo. Zresztą po dziś dzień gram czynnie w koszykówkę, tenis i pływam. Nawet syn mi powiedział, że jestem taki stary, a ubieram się jak nastolatek. Może w duszy dalej jestem chłopcem z wielkimi marzeniami. Jedno, co jest pewne, to to, że już nie muszę mieć tylko markowych ciuchów, bo tyle ładnych rzeczy można znaleźć i to w nie gorszym fasonie. Patrzę już na to pod innym kątem. Czyżbym się starzał, ja? He he, niestety. Nie jestem jeszcze stary duchowo, ale czasem mentalnie.
W ciągu ostatnich piętnastu lat tyle przeszedłem, tyle zwiedziłem miejsc, krajów i kryminałów, że czasem myślę,że to nigdy nie miało miejsca. A jednak. No i jak na jumaka po pierwszych sankach przystało, miałem już inne podejście do pewnych spraw. Juma, własne mieszkanie, własny interes itd. Nie chciałem więcej siedzieć, ale do pracy za parę groszy też nie chciałem iść. Nie boję się ryzyka ani pracować. Chętnie podejmuje się wyzwań, bo tylko ci, co ryzykują coś od życia mają. Do dziś miałem parę biznesów, których działalność była przeplatana wypadami na jumę. To było to, na czym znałem się najlepiej. Dlatego pewnie interesy po jakimś czasie padały. Ja po prostu musze mieć każdy dzień inny, bo szaleje i się szybko nudzę. Dlatego robienie czegoś w koło mnie zabija. Uwielbiam jak każdy dzień jest inny, nieprzewidywalny. Wtedy mózg pracuje na najwyższych obrotach i człowiek czuje się o wiele lepiej. Niż te senne gęby w zakładach pracy, znudzone życiem i nie mające wiary w lepsze jutro. Jak widzisz, nie byłem tylko zwykłym jumaczkiem, ale i człowiekiem, który ciągle czegoś poszukiwał. A kto szuka ten znajdzie. A ja znajdę na pewno. I to nie jest juma. Bo zawsze mówiłem – „Całe życie nie będę przecież jumał”. Co się okazało prawdą, w którą wielu nie wierzyła. Miłość ta odeszła, choć z sentymentem patrzę na nią jak na dziewczynę, w której się podkochiwałem za dzieciaka. Pisząc te słowa mam w myśli kolejny biznes i to „legalny”. Dosyć miałem bycia zwykłasem, bo to jest najtrudniejsze. Ciągle próbuje i się staram. Na razie jeszcze nie mam zadowalających efektów, ale spokojnie. A może one nigdy do mnie nie przyjdą? Ciągle czekam na swój strzał, na swoje szczęście. Napisałem kilka wierszy, z których jeden nosi właśnie taki tytuł:


Szczęście”

Gdzie jesteś o szczęście moje
Powiedz gdzie mam szukać ciebie
Codziennie toczę ze sobą boje
Nie wiedząc czyś w piekle czyś w niebie
Smutek i tęsknota rozdziera serce me
Trawiąc duszę od wewnątrz jak rak
Proszę ukaż dobroduszne serce twe
Dając mi jakikolwiek znak
Dosyć mam już tej ciemności
Znowu chcę poszybować wysoko jak ptak
Z powrotem zaznać prawdziwej wolności
Tej która była przez parę lat
I przyrzekam tobie uroczyście teraz
Że nigdy nie przestanę szukać ciebie
Aż znajdę cię w końcu jeszcze raz
Choćby w piekle na ziemi lub niebie



Każdy z was może w tym wierszu znaleźć zupełnie inny obraz samego siebie. I pisząc go, również miałem coś na myśli. Dla mnie była to tęsknota za tym czasem, w którym mi tak dobrze się żyło oraz za tym, aby mi nigdy nie brakowało na życie. Dobre życie. Oczywiście dla każdego z nas wyrazy „dobre życie” oznaczają zupełnie coś innego. Ja pisałem o moim dążeniu do dobrego życia. Pisząc te słowa w słuchawkach mojego telefonu leci ścieżka dźwiękowa z filmu „Gladiator”. Tu nachodzi mnie refleksja, że tak jak maximus dążę do powrotu do domu, bycia wraz z rodzina na dobre i na złe. Tyle razy wracałem i nigdy nie mogłem zagrzać zbyt długo miejsca. Zawsze mnie gdzieś ciągnie. Tak jak na początku wiersza „Wędrowiec”. Tylko czy przez całe życie? Pracując tak dzień w dzień zastanawiam się, dlaczego tu jestem. Dlaczego jesteśmy w stanie zrobić więcej dla szefa w pracy, jego firmy, niżeli sami dla siebie. W pracy robimy wszystko co on chce, a po powrocie do domu nie mamy czasu powiesić obrazka na ścianie, o który prosi nas żona. Czy nie potrafimy znaleźć przysłowiowego bata sami na siebie? Czy musi zawsze być to ktoś obcy? Czy ten bat to jest to, czego od kogoś chcemy? Pewnie nie, ale… Jedynie ludzie, którzy potrafią sami się motywować, trzymać ten bat i walić się po plecach z należytą konsekwencją osiągają sukces. Jakikolwiek by on nie był. W szarości zwykłych dni zapominamy o nas samych, przestajemy być czujni i tracimy najważniejsze przesłanie życia, czyli – spełniać własne i rodziny marzenia. Tak proste i wydawałoby się banalne słówko „marzenia”, a jaką ma siłę w sobie. Bez marzeń, przecież nie byłoby nic. Bo to, co jest dziś, było kogoś marzeniem kiedyś. A potem…a potem to musi być akcja, by to osiągnąć. Proste, a jakże skąplikowane. A potem, co? Ludzie powiedzą, że ci się udało. Też proste. I tak leci dzień po dniu. Dlaczego napisałem o tym. Dlatego, że jeżdżąc na jumę ludzie również mi tak mówili. Ale oni nic tak naprawdę o tym nie wiedzieli. Nie mieli pojęcia, ile musiałem zrobić kilometrów, ile stresu mnie to kosztowało, ile spędzonych wakacji w więzieniach, ile smutku w rodzinie itd. Oni jedynie widzieli wierzchołek góry. Nigdy nie chciałem udowadniać im swojej racji, bo i po co. Niech tak myślą, że łatwo przychodzi i, że jeszcze łatwiej się wydaje. Prawda była inna. Ciężko przychodziło, a niesłychanie łatwo odchodziło. To jest prawda. Jedno, co pozostało do dziś, to to, że jumacy mają głowę na karku i nie boją się ryzykować. Bo to jest tak poniekąd, jak milionerowi zabrać wszystko, co posiada. On i tak z powrotem nim pozostanie. Dlatego, że ma system wcześniej sprawdzony. Przykładem może być miliarder Donald Trump, który z bankructwa wspina się od nowa na sam szczyt. Zresztą dziś ludzie patrzą na to, co masz, niż to, co sobą reprezentujesz. Wtedy też tak było. Ludzie gadali, że mamy to ot tak, bez wysiłku. Fajnie, lecz prawda była inna. Do dziś jak mówię, że pracuję, to nie mogą uwierzyć. Myślą, że jestem jakimś lewusem, który wszystko dostał lub któremu łatwo przyszło. Podobno bogato się „ochajtałem” i parę osób myśli, że zawdzięczam wiele swoim teściom. Zresztą czasami jak chcę trochę podrwić to mówię, że chodzę do pracy, bo mi się w domu nudzi. Bo teściu mi daje po 1000 euro co miesiąc. Super się przy tym bawię. Nie udowadniam niczego na siłę. Niebawem zobaczą na własne oczy, na co mnie stać. Choć zdaje sobie sprawę, że i to nie pomoże zmienić ich stosunku do mnie. Sam widzisz, że nie jest lekko pozbyć się swojego wizerunku w oczach innych. To, co zostało wypracowane przez pierwsze lata młodości, potrafi się ciągnąć za człowiekiem dziesięcioleciami. Mimo, że już od kilku lat nie jeżdżę na jumę i nie będę jeździł, to niektórzy zawsze będą mnie postrzegać jako tą dawną osobę. Pracując dziś i nie zarabiając wielkich pieniędzy widzę, ile potrafiliśmy przetańczyć przez jedną noc. Nie szkoda mi jednak niczego. Nie wspominam tego, jaki głupi byłem, że nie zainwestowało się więcej w jakiś legalny duży biznes. Nie żałuje żadnych momentów, nawet tych najcięższych. Jedno, co w mojej głowie siedzi, że nigdy nie mów nigdy. Musze tu wspomnieć, młodo się ożeniłem. Dziecko było w drodze i kawalerka po babci żony - na szczęście. Nie było to mało, bo inni mieszkali z teściami na dwóch pokojach. Ale mi to jakoś nie starczało. Znów stanąłem przed podjęciem decyzji. Idę do pracy za niewielkie pieniądze lub… jadę na jumę. Wybrałem to drugie. Wiedziałem, że do pracy zdążę się jeszcze nachodzić. Wtedy tylko to potrafiłem robić najlepiej i dawało to natychmiastowe dochody na wysokim poziomie.
Więzienia przestały być czymś strasznym. Jedyne co było męczące, to to, że nigdy nie wiedziałeś, kiedy ci się noga poślizgnie. Czy to będzie lato, święta, narodziny dziecka, śmierć kogoś bliskiego, czy po prostu zwykłe dobre słowo od najbliższej osoby. Nigdy nie ma dobrego czasu na opuszczenie rodziny. Jednak juma była uzależnieniem takim samym jak palenie papierosów, picie alkoholu, hazard czy obgryzanie paznokci. Z tych wszystkich, moim była tylko juma, z której musiałem się kiedyś wyleczyć. A nie było łatwo, choć warto. Do dziś odwiedzam ludzi w kryminale, którzy tego nie zrobili w odpowiednim czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz