wtorek, 26 lutego 2013

Charakterystyka - Juma, jumacz

Kto to jest jumacz, co to jest juma i w jaki sposób można było go rozpoznać. Dzisiaj niestety ciężko, z tego względu, że najwięcej kradną ci, co mają najwięcej w portfelu i są dobrze ubrani – cokolwiek ma to znaczyć, jednak bez generalizowania kogokolwiek. Sam wyraz juma znaczy kradzież, zaś jumakiem nazywano po prostu złodzieja.
Był nim młody człowiek (16 – 30 lat) ubrany w zachodnie, markowe ciuchy. Początkowo był to strój sportowy (buty adidas, nike, dres nie inaczej), który przekształcił się w styl tzw. „turecki” - (moda Turków z Berlina Zachodniego) szerokie spodnie jeans od „Wit boy” po „Chess”, buty kowbojskie, jedwabna koszula, jedwabny „flayers” (kurtka), obowiązkowo kolczyki, bransoletka, zegarek i włosy zrobione na tzw. „szwedkę” tzn. krótkie na górze, z tyłu zaś długie tzw. „płetwa”, aż po
Versace, Armani czy Boss (jak to ma miejsce obecnie, tyle, że dziś ciężko któregoś rozpoznać), samochód obowiązkowo. Gościu, który nie wstawał z „wyra” przed południem, a wieczorami przesiadywał w kawiarni lub restauracji. Tam spędzał całe dnie. Tam jadł, pił, palił papierosy (oczywiście Marlboro), sprzedawał wyjumany towar na prawo i lewo, z wypchanym na maksa portfelem (denominacji jeszcze nie było), takim, że tylko cynkciarze mieli podobne. Na tamte czasy były to astronomiczne dla nas sumy, aż ciężko mi to przełożyć na dzień dzisiejszy. Sumy, do których jako młodzi chłopcy szybko się przyzwyczailiśmy, aż ogarniało dziwne uczucie ważności, spełnienia się i szczęścia materialnego. Myślałem wówczas, że tak już będzie zawsze. Jakie to naiwne, krótkowzroczne i dla wielu z czasem zgubne. Nie bałbym się powiedzieć, że dla wszystkich zgubne. Sama zaś juma, to nic innego jak utrzymywanie się z kradzieży, styl życia i zarabiania oraz specyficzne, dość hermetyczne towarzystwo. Szczerze mówiąc, do dziś nie wiem, dlaczego to tak się nazywa, ale tak mówiono ( internet opisuje - sam tytuł jest wieloznaczny. Juma w slangu, to właśnie nazwa zjawiska - okradania niemieckich sklepów przez Polaków. Yuma to również miasto w Ameryce, które jest partnerem Frankfurtu. Jest także western 15:10 do Yuma (w remake’u 3:10 do Yumy), gdzie Yuma jest więzieniem, w którym zamyka się „tych najgorszych”). Raz słyszałem nawet, jak jeden gościu opowiadał o jumaczach, tyle tylko, że nazywał ich „Janosikami”, a jumę - janosikowanie. Przyznam, że mnie ten wyraz rozbawił, choć było w nim wiele prawdy. Myślę, że widzisz analogie tego wyrazu do filmu „Janosik”. Oczywiście i w jednym i drugim przypadku odbiera się (juma) bogatym, a rozdaje biednym (sprzedaje się od 30 % do 50 % ceny sklepowej towaru). Dla mnie jak i wielu mi podobnych była to praca, najprawdziwsza praca, niosąca pieniądze i zadowolenie z tego co robię. To, czego tak wielu ludziom brakuje w klasycznych zawodach. Jednak zwykli ludzie myśleli zupełni inaczej, czego ja z początku nie wiedziałem i nie rozumiałem. Oni uważali, że tylko codzienne ranne „gnanie” do zakładu pracy jest pracą, czy ją się lubi, czy nie, a reszta nią nie jest. Niby mieli rację, ale czy to musi być rano i w zakładzie pracy? Myślę, że nie. Ale takie było myślenie tamtych czasów. Komuna zbierała wciąż swoje żniwo. Teraz wiem, że jeżeli pragniesz zdobyć coś, o czym marzysz i wkładasz w to całego siebie, oddając się temu bez reszty to… nazywa się to pracą. Bo czy uczenie się języka nie jest pracą? Czy uprawianie sportu nią nie jest? Ależ jest! Nie pozwólcie, aby ktokolwiek tak do was mówił. Po prostu nie pozwólcie ukraść swoich marzeń jakiekolwiek one są. I, aby je spełnić, potrzebny jest wysiłek, czyli co? Tak, należy włożyć pracę. Proste? Proste. Oczywiście, jak już odniesiesz sukces, to wielu nieudaczników powie, że miałeś szczęście lub, że coś dostałeś od kogoś za darmo lub po układach. Ha ha...kochani. Bóg pomaga tylko tym, którzy najpierw sami sobie pomagają. Mowa tu o ludziach, którzy nieustannie myśleli, dzień i noc, aby ich marzenia się wreszcie urzeczywistniły. I ja zacząłem sobie pomagać, a cała reszta potoczyła się błyskawicznie sama. A teraz słowo o tych, co boją się ponieść ryzyko sukcesu. Kiedyś jadąc taksówką, kierowca powiedział mi, że co ja się tam narobię, że pojadę, ukradnę i mam. A mam tyle, że on musi latami jeździć, by mieć to samo, jak nie mniej. Jakże prosto brzmiało to w jego ustach. Prawda była jednak zupełnie inna. Pomyślałem wtedy, że gościu widzi jedynie sam szczyt góry lodowej, gdzie cała reszta pozostaje ukryta pod powierzchnią wody. I tak jak Bonaparte jechałem w ciszy słuchając jego wywodu, nie wyprowadzając go z błędu, bo i po co. Na koniec zadałem mu jedno, jakże proste pytanie - czemu sam Pan nie pojedzie, jeżeli to takie łatwe? Odpowiedzi nie uzyskałem po dziś dzień.

3 komentarze:

  1. Świetny blog, z niecierpliwością czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Guwniasz.
    Będzie więcej i to jeszcze ile...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjnie podszedłeś do tematu i myśle ze mógłby być to rewelacyjny materiał na książkę - jestem z tych samych klimatów co Ty i naprawdę to świetny blog..Szczególnie Japonia...

    OdpowiedzUsuń