środa, 20 lutego 2013

Wstęp



         

                            Zandvoort (Holandia) 2008r. - Dzień po święcie kobiet.

                           Leżę w łóżku, w wynajętym, obskurnym pokoju, myśląc, co tu dalej ze
                   sobą zrobić. Wreszcie nachodzi mnie ochota, by sięgnąć po długopis i zacząć
opisywać rzeczy niesamowite, które przez chwile wydają się snem, a nie są.
Chciałem to napisać już jakiś czas temu i nie mam bladego pojęcia, dlaczego
tego nie uczyniłem, choć miałem aż nadto wolnego czasu, by to spokojnie
zrobić. Nie wiem i nie to jest tu najważniejsze. Wracam myślami wstecz i zastanawiam się jak pogodzić miniony czas z tym, co od roku wykonuje.
Aż dziw bierze, że pracuje, porostu pracuje w tradycyjny sposób. Nie mniej ni więcej oznacza to wczesne, ranne wstawanie, długą jazdę do pracy, w której spędzam średnio dziewięć godzin, powrót i...wewnętrzną pustkę. Pracuję, bo muszę coś robić, aby utrzymać rodzinę, lecz gdzieś moja dusza podświadomie mówi mi, że to nie to czego szukam. Pytanie nasuwa się samo:
        Czego więc szukam? Gdzie chcę dojść? Co osiągnąć?
                   Pełnej odpowiedzi jeszcze nie mam, choć wiem, że mój czas jeszcze
nadejdzie i spełnię się w każdej dziedzinie swojego życia. To chyba jedno, co wiem.
Wielu ludzi uważa za prace to ranne wstawanie do zakładu, wykonywanie tych samych czynności przez osiem godzin. Potem powrót do domu, obiad, kapcie i kochaną telewizję. Jakie to proste i ciężkie zarazem. Nie zrozum mnie źle czytelniku, ale ten niby prosty mechanizm zabija w nas wszystko to, co mogłoby nas pchnąć dalej w rozwoju, nie tylko finansowym czy duchowym, ale w każdym z aspektów życia. Dawno temu ludzie nie siedzieli na miejscu, ciągle czegoś poszukując, czegoś, co mogłoby dać im lepsze, a zarazem wygodniejsze życie. Nie przestawali na tym, do czego doszli. Nauczyli się rozpalać ogień, by móc zjeść coś pieczonego, a i więc lepszego. Próbowali roślin, z których można zrobić różnego rodzaju naturalne leki.
A my? Jacy jesteśmy w dzisiejszych czasach? Nie dosyć, że mamy wygody, to ciągle narzekamy i czekamy, aby ktoś coś nam dał, nie podejmując wysiłku w zdobycie czegoś samemu. Pomimo tego wszystkiego co mamy, tych wszystkich wygód, jesteśmy tak nieporadni, a przy tym idącymi na łatwiznę. Jesteśmy bardziej bezradni, niż ludzie żyjący długo przed nami. Czy to nie jest zadziwiające? Jest, ale kto ma czas nad tym wszystkim myśleć i po co? Jak boli mnie głowa, to biorę tabletkę i po sprawie. Jeśli jestem głodny idę po hamburgera i po kłopocie. I ja tak myślałem do czasu, kiedy wszystko zaczęło obracać się o 180 stopni. Oznaczało to, że pewien okres mojego krótkiego życia odchodzi bezpowrotnie i na zawsze. Że nie wróci już w takiej samej formie nigdy. I o tym chcę napisać.O prawdziwych zdarzeniach, jakie mnie i nie tylko mnie spotkały. Jaki wpływ miało otaczające mnie środowisko i przejście młodego chłopaka z komunizmu do raczkującej demokracji . Co się wydarzyło w moim życiu po upadku muru berlińskiego. Jakie były dzieci pogranicza tamtego okresu i jak to wygląda po dziś dzień. Jakie były ich pragnienia, problemy i perspektywy. Postaram się to opowiedzieć wam w miarę dokładnie, bo jednym z tych dzieci byłem właśnie ja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz