Po tygodniu przyjechał do nas Ali by
porozmawiać o moim pierwszym, a ich kolejnym włamaniu. Jego zadaniem
było wyszukiwanie dogodnie ulokowanych sklepów, nasza – jak to
obrobić, w jak najlepszy i przede wszystkim niezauważalny sposób.
Wspólas zdążył mi do tego czasu już opowiedzieć parę numerów,
które wcześniej we dwoje zrobili, ale to były małe, nieistotne
wejścia do sklepów elektronicznych, z których brali laptopy,
plazmy (które w Polsce kosztowały fortunę) oraz kamery. Ale żeby
zrobić coś poważniejszego i aby było tego dużo, musiało nas być
przynajmniej trzech. I po to tam pojechałem. Siedzieliśmy w naszym
pokoiku słuchając z uwagą tego, co ma Ali do powiedzenia. Rysował
na kartce dokładnie położenie sklepu, wejścia i drogi wyjazdowe.
Do tego gdzie będzie stał samochód i którędy będziemy uciekać.
Zanim Ali nam rozrysowywał plan, przez parę dni oglądał dokładnie
lokalizację i to musiał robić tak, aby nikt się nie zorientował,
że ma ochotę go ograbić. Dlatego zabierało mu to tyle czasu. A i
tak robiąc jeden złotnik w tygodniu, było niezłe poruszenie w
gazetach. Dla normalnych złodziei to mógłby być nie lada wyczyn,
ale dla nas to po prostu kolejna robota. Słyszałem o podobnych
grupach robiących podobne numery na terenie Niemiec, ale z tego co
wiem, różnie to im wychodziło. No i jednego właściciel
postrzelił śmiertelnie, więc taka opcja nas nie interesowała. Ale
to Niemcy, w Japonii nikt by nie pomyślał, aby mieć broń w domu,
chyba, że jakuza. Może i tylko pewnie oni. Tam nawet gliny nie
noszą przy sobie pistoletów. To był duży plus na naszą stronę.
Ali wiedział, czym śmierdzi niepowodzenie wyprawy – kolejną
niewygodną odsiadką. Musieliśmy przygotowywać się naprawdę
solidnie. Kominiarki, rękawiczki, ciemne dresy, lekkie buty oraz
potrzebne do tego narzędzia. Po udanym skoku jazda do domu i
wrzucenie tego wszystkiego do worka na śmieci i oddanie go Alemu do
spalenia. Nie ważne było czy masz najnowszą bluzę Adidasa, czy
Boss’a. Wszystko w czym byłeś ubrany, szło do spalenia, a to
wszystko po to, by nie posiadać niczego, co mogłoby być dowodem w
sprawie, w naszym skromnym mieszkanku. Cały wyjumany towar - bądź
to sprzęt, bądź coś innego - od razu zabierał Ali do osobno
wynajętego mieszkania. W razie jakby do nas wpadli, to i tak by
niczego nie znaleźli. Mieliśmy już takie wcześniejsze
doświadczenia i już wiedzieliśmy, że najmniejszy cień
podejrzenia lub mały „fant” (coś z włamania) pogrążyłby nas
na dobre. Czego bardzo nie chcieliśmy, bo smak kryminału mieliśmy
jeszcze ciągle w ustach. Kryminału, który w niczym nie przypominał
nawet najcięższego więzienia Europy. Nie mogę sobie teraz przypomnieć,
który i gdzie ograbiliśmy pierwszego złotnika i w sumie nie ma to
większego znaczenia, bo technika włamania była zawsze taka sama. W
każdym bądź razie autko stawialiśmy przecznicę obok, tak abyśmy
nie mieli do niego za daleko, ale żeby nie stał bezpośrednio pod
samym sklepem. Należy tu powiedzieć, że nie mieliśmy „pieca”
(czyt. skradzionego auta), by móc go postawić gdzie byłoby nam
najwygodniej. Następnie ubrani jak antyterroryści wchodziliśmy do
sklepu, bądź przez ścianę bądź przez drzwi. Tyle, że trzeba
było się nieźle natrudzić by wykonać otwór wejściowy.
Staraliśmy się zniwelować taki wysiłek do minimum i szukaliśmy
zawsze nowych rozwiązań. Dlatego, że przy takiego rodzaju akcjach
należało zawsze mieć ciężki sprzęt ze sobą, no i podczas
kłucia musieliśmy spędzać wiele czasu, by dostać się do środka.
A i kupić taki sprzęt i to przez obcokrajowca jest mocno
podejrzane, by nie powiedzieć niemożliwe.Takich rzeczy jak łom, czy "fleksa"
z diamentową tarczą nikt tak nie kupuje. No bo po co? Jak
Japończyk, to może jeszcze, jak ma firmę, a i tak jest spisywany
podczas zakupu, ale białas? Na cholerę mu to? Jak gdzieś pracuje
to firma musi mu dać, a jeśli nie pracuje? Więc takie „potrzebne
narzędzia” po prostu kradliśmy w sklepach, bo nie było innego
wyjścia. Po kolejnej analizie włamu kalkulowaliśmy, co szło nie
tak i jak to możemy obejść. Po jednej z analiz i oglądnięciu
jednego ze złotników mój wspólas doszedł do tego, że łatwo
dostać się do nich i to nie tylko do tego jednego, ale do prawie
wszystkich. Wpadł na znakomity pomysł. Nie wiem o co w tym
wszystkim chodzi i dlaczego oni nic z tym nie robią, ale wejście
zajmuje jakieś 15 sekund. Mianowicie w Japonii są częste
trzęsienia ziemi i dla bezpieczeństwa nie puszczają w ziemi tylu
rur – czy to gazu czy elektryczności. Dodać chcę, że przed
sklepami i straganami stoi wiele automatów do kawy, gier oraz
sprzętu do sprzedaży na zewnątrz sklepu. I w tym celu Japończycy
mają na zewnątrz gniazdka elektryczne. Każdy może w nocy podejść
i podłączyć co chce. Więc co mogliśmy my podłączyć….oczywiście
przedłużacz i szlifierkę kontową. Po co szlifierka?, aby przeciąć
rygiel zamka, który wchodzi w futrynę. Co prawda robi to straszny
hałas, ale jest to tak szybko, że nigdy nie zwracało to niczyjej
uwagi. To jest naprawdę dziwny naród i tam się wszystko zdarzyć
może i nikogo dziwactwa tam nie dziwią. Tak więc w kilka sekund
mieliśmy zamki z głowy. Kolejnym problemem był alarm wewnątrz
sklepu oraz system zawiadomienia policji. Jasne, że chciałoby się
tam dłużej posiedzieć i wynieść wszystko co było, ale to
Japonia oraz dziwaczne, nieznane nam systemy alarmowe. Ali już robił
próby z policją, a dokładnie z czasem dojazdu patrolu policji do
miejsca przestępstwa. I nigdy nie byli szybciej niż parę minut.
Tak więc ustaliliśmy, że minuta trzydzieści musi nam wystarczyć
na rabunek, reszta czasu to wyjście i ucieczka. I tak jak to w wielu
filmach pokazywano – maski na twarz, worek do lewej ręki, młotek
do drugiej i jazdaaaaaa!!! Worki wiecie po co, na towar, a po co
młotek? Ano po to, by rozwalać drzwiczki w gablotach. Dlaczego
drzwiczki? Już tłumaczę, po to, bo każde szkło, szyba są
kuloodporne i można walić młotkiem do usranej śmierci i tak nic.
A od strony ekspedientki drzwiczki są drewniane i po kilku mocnych
uderzeniach odpadały i można było wszystko „spokojnie” zabrać.
Przy pierwszej akcji tego nie wiedzieliśmy i rąbaliśmy szyby i to
z taką siłą, że aż mi trzonek się tak ponacinał, aż mi odpadł
zostając w gablocie. Pomyśl teraz, z jaką siłą i częstotliwością
musiałem walić, ażeby w 1,5 minuty odpadł trzonek z dwu
kilogramowego młotka. Nie czuje się tej siły i cała akcja
przebiega w ułamku sekundy, a adrenalina nie pozwala czuć
czegokolwiek. Jakby nam ręce odpadły, to dopiero w domu bym się
pewnie zorientował, że ich nie mam. „Po czasie” Ali dawał znać
ucieczki i bez gadania zostawiało się wszystko i uciekało do
samochodu. Jasne, czasem rozwaliło się gablotę rolexów, czy
diamentów, ale czas było uciekać i musiał człowiek czasem tylko
popatrzeć, co już się prawie w rękach miało. A mają wszystkiego
bardzo dużo i bardzo drogie, a na dodatek nie chowają tego na noc w
sejfach. Po akcji od razu wskakiwaliśmy do auta i wyjeżdżaliśmy
jakimiś bocznymi drogami całkiem spokojnie, bez pośpiechu, tak
jakbyśmy nic nie zrobili. Ali nie miał nic na siebie
zarejestrowane, więc w razie czego, porzucilibyśmy furę i zwiali.
Bo wolność jest ważniejsza od wszystkiego, nawet tego pięknego
lexusa, którym z początku jeździliśmy. Po akcji Ali jak zwykle
odwoził nas do domu, a sam brał towar i jechał do siebie.
Musieliśmy kilka dni spokojnie w domu siedzieć, bo policja
dostawała szału, kto to zrobił, a i śledczy wąchali wszędzie.
Staraliśmy się nie rzucać w oczy i nie robić żadnych głośnych
libacji, czy jak to ma się u nas chlaniu na umór wódy w knajpach i
chwaleniu się, co to kto wyjumał. Tam to byłby wyrok „śmierci”. Dopiero po kąpieli odzyskiwał
człowiek świadomość i dochodziło do niego co robił i czego nie
zrobił, a mógł. Że nawet najlepsze przygotowanie i ćwiczenia
czasem nie mają odzwierciedlenia podczas włamu. To uczucie jest
ciężkie do opisania oraz stan w jakim się człowiek znajduje.
Jeśli mogę to do czegokolwiek porównać, to jest jak akcja filmu,
z tą różnicą, że ceną za główną rolę jest twoje własne
życie, jakby ci się noga podwinęła. Tylko kąpiel zmywała
napięcie oraz brud psychiczny. Jakby człowiek wyspowiadał się i
zostały mu odpuszczone grzechy. Mimo „niby” niewielkiego trudu
od razu przychodziło prawdziwe zmęczenie. Ciało odłączało się
od mózgu i ogarniał ogólnie błogi stan rozluźnienia. Każdy z
nas tego w jakimś stopniu doświadczył, gdy po trudach dnia weźmie
gorący prysznic. I w takim błogim stanie budził się dzień, a my
kładliśmy się spać. Jak to się już utarło – najtrudniejszy
jest pierwszy raz, potem już idzie lepiej. Wiesz jakie błędy
popełniłeś, co poszło nie tak jak ustalaliśmy i co musimy
poprawić, by nas nie złapano. Trudno mieć wpływ na to, na co
nigdy wpływu nie będziemy mieli. Wszystko bazowało na zaufaniu,
trzymaniu gęby na kłódkę i nie robieniu z siebie jumackich
gwiazdorów. Tam wszystko było inne. Po pierwszych skokach
myśleliśmy, że tam zarobimy dużo więcej. I można było, tylko
nie na takich warunkach. Po dobrym skoku każdy miał pół
reklamówki drogich zegarków, biżuterii z diamentami i to nie
złotych a platynowych. Więc podejrzewam, że z jednego wejścia
były straty właściciela na ponad setkę tysięcy dolarów. Może i
więcej, bo nigdy dokładnie nie wiedzieliśmy, razy dwanaście
skoków dawało to jakieś ponad milion dolarów. I niech Ali brał
50% ze sprzedaży to suma ta wynosiła jakieś pół miliona dolców
minus nasze koszty, które wynosiły przez te trzy miesiące jakieś
30 tysięcy dolarów. Nawet niech to będzie 50 tyś. to i tak 90 %
miał dla siebie na czysto – jakieś 400 tyś dolarów. Więc dla
niego gra była warta świeczki. Ale to on wszystko załatwiał i
wiedział. My byliśmy tylko jako pracownicy i zgodziliśmy się na
taki układ, więc nie mogliśmy nic mówić. I to on miał odbiorców
towaru, czyli jakiś szefów jakuzy, bo tylko im można było
sprzedać coś lewego. Lokowanie lewych dochodów. No i tylko oni
posiadają tak ogromne pieniądze, które należało w coś wsadzić.
A nie ma lepszej lokaty kapitału jak w metale szlachetne i diamenty.
Czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz