czwartek, 5 grudnia 2013

Planowanie skoku.


Po tygodniu przyjechał do nas Ali by porozmawiać o moim pierwszym, a ich kolejnym włamaniu. Jego zadaniem było wyszukiwanie dogodnie ulokowanych sklepów, nasza – jak to obrobić, w jak najlepszy i przede wszystkim niezauważalny sposób. Wspólas zdążył mi do tego czasu już opowiedzieć parę numerów, które wcześniej we dwoje zrobili, ale to były małe, nieistotne wejścia do sklepów elektronicznych, z których brali laptopy, plazmy (które w Polsce kosztowały fortunę) oraz kamery. Ale żeby zrobić coś poważniejszego i aby było tego dużo, musiało nas być przynajmniej trzech. I po to tam pojechałem. Siedzieliśmy w naszym pokoiku słuchając z uwagą tego, co ma Ali do powiedzenia. Rysował na kartce dokładnie położenie sklepu, wejścia i drogi wyjazdowe. Do tego gdzie będzie stał samochód i którędy będziemy uciekać.
Zanim Ali nam rozrysowywał plan, przez parę dni oglądał dokładnie lokalizację i to musiał robić tak, aby nikt się nie zorientował, że ma ochotę go ograbić. Dlatego zabierało mu to tyle czasu. A i tak robiąc jeden złotnik w tygodniu, było niezłe poruszenie w gazetach. Dla normalnych złodziei to mógłby być nie lada wyczyn, ale dla nas to po prostu kolejna robota. Słyszałem o podobnych grupach robiących podobne numery na terenie Niemiec, ale z tego co wiem, różnie to im wychodziło. No i jednego właściciel postrzelił śmiertelnie, więc taka opcja nas nie interesowała. Ale to Niemcy, w Japonii nikt by nie pomyślał, aby mieć broń w domu, chyba, że jakuza. Może i tylko pewnie oni. Tam nawet gliny nie noszą przy sobie pistoletów. To był duży plus na naszą stronę. Ali wiedział, czym śmierdzi niepowodzenie wyprawy – kolejną niewygodną odsiadką. Musieliśmy przygotowywać się naprawdę solidnie. Kominiarki, rękawiczki, ciemne dresy, lekkie buty oraz potrzebne do tego narzędzia. Po udanym skoku jazda do domu i wrzucenie tego wszystkiego do worka na śmieci i oddanie go Alemu do spalenia. Nie ważne było czy masz najnowszą bluzę Adidasa, czy Boss’a. Wszystko w czym byłeś ubrany, szło do spalenia, a to wszystko po to, by nie posiadać niczego, co mogłoby być dowodem w sprawie, w naszym skromnym mieszkanku. Cały wyjumany towar - bądź to sprzęt, bądź coś innego - od razu zabierał Ali do osobno wynajętego mieszkania. W razie jakby do nas wpadli, to i tak by niczego nie znaleźli. Mieliśmy już takie wcześniejsze doświadczenia i już wiedzieliśmy, że najmniejszy cień podejrzenia lub mały „fant” (coś z włamania) pogrążyłby nas na dobre. Czego bardzo nie chcieliśmy, bo smak kryminału mieliśmy jeszcze ciągle w ustach. Kryminału, który w niczym nie przypominał nawet najcięższego więzienia Europy. Nie mogę sobie teraz przypomnieć, który i gdzie ograbiliśmy pierwszego złotnika i w sumie nie ma to większego znaczenia, bo technika włamania była zawsze taka sama. W każdym bądź razie autko stawialiśmy przecznicę obok, tak abyśmy nie mieli do niego za daleko, ale żeby nie stał bezpośrednio pod samym sklepem. Należy tu powiedzieć, że nie mieliśmy „pieca” (czyt. skradzionego auta), by móc go postawić gdzie byłoby nam najwygodniej. Następnie ubrani jak antyterroryści wchodziliśmy do sklepu, bądź przez ścianę bądź przez drzwi. Tyle, że trzeba było się nieźle natrudzić by wykonać otwór wejściowy. Staraliśmy się zniwelować taki wysiłek do minimum i szukaliśmy zawsze nowych rozwiązań. Dlatego, że przy takiego rodzaju akcjach należało zawsze mieć ciężki sprzęt ze sobą, no i podczas kłucia musieliśmy spędzać wiele czasu, by dostać się do środka. A i kupić taki sprzęt i to przez obcokrajowca jest mocno podejrzane, by nie powiedzieć niemożliwe.Takich rzeczy jak łom, czy "fleksa" z diamentową tarczą nikt tak nie kupuje. No bo po co? Jak Japończyk, to może jeszcze, jak ma firmę, a i tak jest spisywany podczas zakupu, ale białas? Na cholerę mu to? Jak gdzieś pracuje to firma musi mu dać, a jeśli nie pracuje? Więc takie „potrzebne narzędzia” po prostu kradliśmy w sklepach, bo nie było innego wyjścia. Po kolejnej analizie włamu kalkulowaliśmy, co szło nie tak i jak to możemy obejść. Po jednej z analiz i oglądnięciu jednego ze złotników mój wspólas doszedł do tego, że łatwo dostać się do nich i to nie tylko do tego jednego, ale do prawie wszystkich. Wpadł na znakomity pomysł. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego oni nic z tym nie robią, ale wejście zajmuje jakieś 15 sekund. Mianowicie w Japonii są częste trzęsienia ziemi i dla bezpieczeństwa nie puszczają w ziemi tylu rur – czy to gazu czy elektryczności. Dodać chcę, że przed sklepami i straganami stoi wiele automatów do kawy, gier oraz sprzętu do sprzedaży na zewnątrz sklepu. I w tym celu Japończycy mają na zewnątrz gniazdka elektryczne. Każdy może w nocy podejść i podłączyć co chce. Więc co mogliśmy my podłączyć….oczywiście przedłużacz i szlifierkę kontową. Po co szlifierka?, aby przeciąć rygiel zamka, który wchodzi w futrynę. Co prawda robi to straszny hałas, ale jest to tak szybko, że nigdy nie zwracało to niczyjej uwagi. To jest naprawdę dziwny naród i tam się wszystko zdarzyć może i nikogo dziwactwa tam nie dziwią. Tak więc w kilka sekund mieliśmy zamki z głowy. Kolejnym problemem był alarm wewnątrz sklepu oraz system zawiadomienia policji. Jasne, że chciałoby się tam dłużej posiedzieć i wynieść wszystko co było, ale to Japonia oraz dziwaczne, nieznane nam systemy alarmowe. Ali już robił próby z policją, a dokładnie z czasem dojazdu patrolu policji do miejsca przestępstwa. I nigdy nie byli szybciej niż parę minut. Tak więc ustaliliśmy, że minuta trzydzieści musi nam wystarczyć na rabunek, reszta czasu to wyjście i ucieczka. I tak jak to w wielu filmach pokazywano – maski na twarz, worek do lewej ręki, młotek do drugiej i jazdaaaaaa!!! Worki wiecie po co, na towar, a po co młotek? Ano po to, by rozwalać drzwiczki w gablotach. Dlaczego drzwiczki? Już tłumaczę, po to, bo każde szkło, szyba są kuloodporne i można walić młotkiem do usranej śmierci i tak nic. A od strony ekspedientki drzwiczki są drewniane i po kilku mocnych uderzeniach odpadały i można było wszystko „spokojnie” zabrać. Przy pierwszej akcji tego nie wiedzieliśmy i rąbaliśmy szyby i to z taką siłą, że aż mi trzonek się tak ponacinał, aż mi odpadł zostając w gablocie. Pomyśl teraz, z jaką siłą i częstotliwością musiałem walić, ażeby w 1,5 minuty odpadł trzonek z dwu kilogramowego młotka. Nie czuje się tej siły i cała akcja przebiega w ułamku sekundy, a adrenalina nie pozwala czuć czegokolwiek. Jakby nam ręce odpadły, to dopiero w domu bym się pewnie zorientował, że ich nie mam. „Po czasie” Ali dawał znać ucieczki i bez gadania zostawiało się wszystko i uciekało do samochodu. Jasne, czasem rozwaliło się gablotę rolexów, czy diamentów, ale czas było uciekać i musiał człowiek czasem tylko popatrzeć, co już się prawie w rękach miało. A mają wszystkiego bardzo dużo i bardzo drogie, a na dodatek nie chowają tego na noc w sejfach. Po akcji od razu wskakiwaliśmy do auta i wyjeżdżaliśmy jakimiś bocznymi drogami całkiem spokojnie, bez pośpiechu, tak jakbyśmy nic nie zrobili. Ali nie miał nic na siebie zarejestrowane, więc w razie czego, porzucilibyśmy furę i zwiali. Bo wolność jest ważniejsza od wszystkiego, nawet tego pięknego lexusa, którym z początku jeździliśmy. Po akcji Ali jak zwykle odwoził nas do domu, a sam brał towar i jechał do siebie. Musieliśmy kilka dni spokojnie w domu siedzieć, bo policja dostawała szału, kto to zrobił, a i śledczy wąchali wszędzie. Staraliśmy się nie rzucać w oczy i nie robić żadnych głośnych libacji, czy jak to ma się u nas chlaniu na umór wódy w knajpach i chwaleniu się, co to kto wyjumał. Tam to byłby wyrok „śmierci”. Dopiero po kąpieli odzyskiwał człowiek świadomość i dochodziło do niego co robił i czego nie zrobił, a mógł. Że nawet najlepsze przygotowanie i ćwiczenia czasem nie mają odzwierciedlenia podczas włamu. To uczucie jest ciężkie do opisania oraz stan w jakim się człowiek znajduje. Jeśli mogę to do czegokolwiek porównać, to jest jak akcja filmu, z tą różnicą, że ceną za główną rolę jest twoje własne życie, jakby ci się noga podwinęła. Tylko kąpiel zmywała napięcie oraz brud psychiczny. Jakby człowiek wyspowiadał się i zostały mu odpuszczone grzechy. Mimo „niby” niewielkiego trudu od razu przychodziło prawdziwe zmęczenie. Ciało odłączało się od mózgu i ogarniał ogólnie błogi stan rozluźnienia. Każdy z nas tego w jakimś stopniu doświadczył, gdy po trudach dnia weźmie gorący prysznic. I w takim błogim stanie budził się dzień, a my kładliśmy się spać. Jak to się już utarło – najtrudniejszy jest pierwszy raz, potem już idzie lepiej. Wiesz jakie błędy popełniłeś, co poszło nie tak jak ustalaliśmy i co musimy poprawić, by nas nie złapano. Trudno mieć wpływ na to, na co nigdy wpływu nie będziemy mieli. Wszystko bazowało na zaufaniu, trzymaniu gęby na kłódkę i nie robieniu z siebie jumackich gwiazdorów. Tam wszystko było inne. Po pierwszych skokach myśleliśmy, że tam zarobimy dużo więcej. I można było, tylko nie na takich warunkach. Po dobrym skoku każdy miał pół reklamówki drogich zegarków, biżuterii z diamentami i to nie złotych a platynowych. Więc podejrzewam, że z jednego wejścia były straty właściciela na ponad setkę tysięcy dolarów. Może i więcej, bo nigdy dokładnie nie wiedzieliśmy, razy dwanaście skoków dawało to jakieś ponad milion dolarów. I niech Ali brał 50% ze sprzedaży to suma ta wynosiła jakieś pół miliona dolców minus nasze koszty, które wynosiły przez te trzy miesiące jakieś 30 tysięcy dolarów. Nawet niech to będzie 50 tyś. to i tak 90 % miał dla siebie na czysto – jakieś 400 tyś dolarów. Więc dla niego gra była warta świeczki. Ale to on wszystko załatwiał i wiedział. My byliśmy tylko jako pracownicy i zgodziliśmy się na taki układ, więc nie mogliśmy nic mówić. I to on miał odbiorców towaru, czyli jakiś szefów jakuzy, bo tylko im można było sprzedać coś lewego. Lokowanie lewych dochodów. No i tylko oni posiadają tak ogromne pieniądze, które należało w coś wsadzić. A nie ma lepszej lokaty kapitału jak w metale szlachetne i diamenty. Czyż nie?











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz