czwartek, 24 października 2013

Poznawanie środowiska


Kolejnego ranka nie mogłem się doczekać, spaceru po mieście oraz zobaczenia, czego tylko się dało. Wszystko wydawało się takie inne i nowe. Nie sądziłem, że miasta japońskie są tak wybetonowane. Wszędzie wszystko jest zrobione tzn. nie ma takich odłogów w miastach jak to ma się na przykład w Szczecinie. Do tego wszechobecne maszyny do wszystkiego od coli, kawy, biletów, wymiany pieniędzy…maszyny są tam wszędzie i to różnego rodzaju, kształtu i kolorystyki.
No i jak na 240 tyś miasto japońskie przystało wszystko rosło naturalnie w górę, mówię tu o budynkach. Nie tylko centrum miasta, ale i stacja główna, z której odchodziły pociągi była większa niż dworzec centralny w Warszawie. O zaawansowaniu technicznym nie wspominając. Ciekawe jest to, jak oni stawiają te dworce. A więc wchodzi się jakby na most gdzie znajdują się sklepiki i kasy biletowe. Z każdej kasy prowadzą różnego rodzaje kolorowe linie, które prowadzą takich ciemniaków jakim byłem ja, abym na pewno dotarł do peronu, z którego odchodzi mój pociąg. Na bilecie jest i po japońsku i angielsku napisane, ale to i tak zbyt wiele Europejczykom nie mówi. Do tego na bilecie jest kolor linii i po kupieniu go wystarczy iść wzdłuż linii, a na pewno się dojdzie. Aby nie było wchodzenia na gapę przed schodami w dół na peron stoi kontroler, który sprawdza bilety, na dole również jest kontroler i jakby tego było mało w pociągu jeszcze sprawdzają bilety. Dla mnie to było nie do pomyślenia, w duchu oczywiście myślałem, po co tyle razy sprawdzać. Choć dziś wiem, dlaczego nikt w Japonii nie jeździ na gapę, bo się po prostu nie da, a i więcej osób ma pracę. A powiem, że bezrobocie jest bardzo małe. Nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że jest to ok, 5 % z czego to są ludzie nie na bezrobociu a szukający pracy. Należy dodać, że jak się zejdzie na peron, to wokoło są tak wysokie mury w jedną i drugą stronę, że nie ma szans wejść, no a potem, to już się nie wskoczy do pociągu. A w pociągu jak w samolocie, nawet w tych podmiejskich, chodzi stewardesa i oferuje różnego rodzaju słodkości i napoje. Miałem okazję jechać do Tokio, to możecie mi zaufać. I w tym sposobem ludzie mają pracę i nikt nie kantuje, choć z natury Japończycy nie są oszustami czy złodziejami. I tu nasze narody różnią się diametralnie. I nie da rady zrobić drugiej Japonii w Polsce, jak to obiecywał któryś z polityków, no może Irlandię to tak, ale nie Japonię. Koło domu w tej betonowej dżungli mieliśmy mały park, w którym była fontanna. Obserwowałem ze wspólasem jak trenują samuraje, współcześni samuraje z katanami w ręku, wykonujący niezrozumiały taniec miecza. Wiele razy mogliśmy natrafić na skromne urodziny w parku powiązane z wybuchem kilku petard, no i gościu, który grał w golfa celując piłeczkami do fontanny. Po kilku dniach z nudów poszedłem tam i wyzbierałem mu je wszystkie i położyłem w miejscu gdzie on zawsze stał i trenował swoją celność. Takie zabicie czasu powiązane z przysługą. Często biegaliśmy w koło parku przygotowując się do nieprzewidzianych zbiegów okoliczności podczas „pracy”. Czasami przyjeżdżał policjant na skuterku i zerkał co robimy. A to, co dla nas jest normalne, nie koniecznie jest normą u Nich i na odwrót. A policyjne budki są na co drugim skrzyżowaniu, no może prawie na co drugim, w każdym bądź razie jest i wszędzie pełno. Do tego kamery są wszędzie i tu nie przesadzam.
Na każdym praktycznie skrzyżowaniu. Więc w razie czegoś złego zjawiali się momentalnie. Sam miałem okazję zobaczyć jak Japończyk wyszedł z nowiutkiego luksusowego mercedesa zostawiając go na „chodzie” i poszedł po zakupy do małego marketu. U nas już by go nie miał. Nawet nie koniecznie złodziej by wskoczył, ale jakiś małolat, by sobie nim choćby pojeździć. A fura tam stała z dobre 20 minut. Z jednej strony to gdzie nim pojechać, jak policji więcej jak psów, wszechobecny monitoring, no i ... wyspa. Wszystko na nie. Więc popatrzeliśmy na siebie i poszliśmy dalej opowiadając historyjki, co by go w Polsce spotkało, gdyby tak zostawił swoje cacko. Każdy skrawek miasta był jak odkrywanie czegoś nieznanego. To miejsce, ta kultura, ci ludzie, zabudowa niczym nie przypominała europejskich miast. Czułem się jakbym był na innej planecie. Wszystko wydawało mi się takie poukładane i bardzo niezrozumiałe, jakby ktoś tym ludziom zabrał luz – tak dobrze znany nam Europejczykom, ale nie aż taki, jaki jest w Ameryce. Jako ciekawostkę dodam, że będąc raz w sklepie widziałem coś, co mnie zdziwiło, ale po przeanalizowaniu tego dokładniej widziałem tego sens, z punktu zwykłego zapracowanego Japończyka. Mianowicie były to stoiska w sklepie dla singli, par oraz rodzinki trzy- i czteroosobowej. Co to takiego – już wyjaśniam np. na stoisku dla singli wszystko było pakowane pojedynczo – owoce oraz np. ziemniaki – tylko tyle, aby najadła się jedna osoba. Tak samo miała się sytuacja na parach, gdzie pakowane było wszystko dla dwóch osób itd. U nas, jak już parokrotnie wspominałem nie miałoby to miejsca bytu, ale u nich to się sprawdza, gdyż życie tam leci strasznie szybko. A Japończycy liczą wszystko i ciągle się starają to ulepszać. Zresztą znakomita większość z nich po pracy leci od razu do jakiegoś baru i je obiad, pije piwko i wraca do domu byle się tylko przespać. A piją nie mniej niż my i nie mają umiaru, po prostu nie wiedzą, kiedy mają już dość alkoholu, często przesadzając. Po drodze gubią komputery, portfele i aktówki. I taki kierat życiowy sobie wpajają i tak życie im ucieka. No, bo wystarczy spojrzeć. Wstaje taki typ o 3.oo - 4.00 rano i ma np. pociąg z jednego końca Tokio do drugiego jego końca, co zajmuje mu 2 – 2.5 godz. Tyle ile jedzie pociąg ze Szczecina do Poznania. Przez większość czasu śpią oparci jeden o drugiego i mają w krwi już tak, że przed swoją stacją się jakoś budzą i wychodzą, zapominając często o torbach. Potem w pracy ile się da tzn., chociaż z 10 godzin, potem droga do miejsca zamieszkania, bar i spać. I tak w koło Macieju, aż nie padnie na zawał. To gdzie ten chłop ma czas na rodzinę, ba, na gotowanie w domu, nie wspomnę o przyjemnościach, czy jakimkolwiek hobby. Brak. A ceny w Japonii są wysokie i za wszystko się płaci, nie tak jak w Polsce wchodzisz gdzieś po znajomości. Nie, tego tam nie ma. A zarabiają również bardzo dużo i jedzenie codziennie posiłku w barze nie jest czymś wyjątkowym, a koniecznością i wygodą. A czas to pieniądz i oni wiedzą to najlepiej. Nie wierzą w Boga, bo na to nie ma czasu, ich Bogiem są pieniądze i praca. Japończyk najchętniej pracowałby w jednym zakładzie przez całe swoje życie, niczego nie zmieniając. Były przypadki, że dla utrzymania swojej firmy pracownicy wypowiadali dostawanie wypłaty np. przez 3 – 6 miesięcy, aby ta się dźwignęła i prosperowała dalej. Tak tam szanują miejsce pracy. Poza tym zdarzają się przykre, niezrozumiałe sytuacje, gdzie mąż tracąc pracę przychodził do domu i mordował np. żonę i dwójkę dzieci i popełniał samobójstwo. Dodam tylko, że w samobójstwach oni są nr. 1 na świecie. Liczba ta przekracza 30 tyś ludzi rocznie. To tak jakby małe miasteczko rocznie wyparowywało. Do tego rząd oraz ich dokładność doprowadziło do tego, że aby podczas samobójstw nie cierpiały na tym inny przypadkowe, niewinne osoby, zrobiono specjalne miejsce bodajże nad jakąś przepaścią, aby tam te osoby odbierały sobie życie. Nie wiem, czy jest tam jakiś psycholog i negocjator, by ich od tego celu odwieść, ale słyszałem, że jest takie miejsce.
Proszę, jakie to humanitarne i w obie strony pożyteczne. Samobójcy odbierają sobie życie nie robiąc krzywdy innym i to w miejscu do tego specjalnie przeznaczonym. I taka właśnie jest Japonia i jeśli człowiek tam już się znajdzie, to po pewnym czasie przestaje się dziwić pewnym rzeczą, choć w Europie one nigdy nie zadziałałyby. Mimo braku czasu Japończycy zawierają małżeństwa, ale wiele par jest bezdzietnych, za to mają zwierzaczki, które zastępują im kogoś bliskiego np.: dzieci. Nie potrzebują tyle uwagi i poświęcenia co małe ludziki. Pies w Japonii jest – jakbym to mógł powiedzieć - czymś specjalnym, wyjątkowym i drogim. Posiadacze psów powodują na ulicy ciekawość przechodniów. A to bardzo wścibski i ciekawski naród. Każdy się ogląda i chce pogłaskać, fotki zrobić, bo przecież każdy z nich ma najnowsze modele telefonów. Większość ludzi ma małe pieski i robią szał na ulicy. A ci, co mają np. takiego labradora, to tak ludzie zwracają uwagę, jakby złotą karetą ktoś znany jechał. Tak już mają i nie wiem do końca dlaczego tak jest. W każdym razie psy można kupić w sklepie, a te małe siedzą w akwariach jak ryby. Chodzisz i sobie wybierasz, jak gupiki. Raz ze wspólasem będąc w Tokio patrzymy, a tu willa i dwa czerwone ferrari przed budynkiem. Podchodzimy bliżej by zrobić sobie zdjęcie i widzimy jakby mały szpital, czy dentysta. Pełno profesjonalnego sprzętu w tym budynku było. Stwierdziliśmy, że tu pewnie ludzi leczą - nic bardziej mylnego - była to weterynaria dla zwierząt. Można łatwo się domyśleć, jaką kasę robią tam na zwierzętach, bo u nas raczej żaden z weterynarzy nie jeździ ferrari do pracy. Z tego co wiem, to działają tam grupy przestępcze, które zajmują się kradzieżą – nie dzieci, a zwierząt. Jak byle rasowy „kundel” może kosztować po 10.000 $ za sztukę, to co się dziwić.
Z grupami przestępczymi nie jest lepiej. Nie są one w takim podziemiu jak to ma się u nas. Nam się często wydaje, że współpracujemy z samymi „gitami” i, że policja o niczym nie wie, a jednak łapią wszystkich po kolei. Tam zaś chcąc być w grupie przestępczej w tzw. „Jakuzie” - musisz być pewien tego na 100% i są twarde zasady rekrutacji. Potem idzie się na policję i rejestruje jako członek Jakuzy podając przy tam do jakiej rodziny wstępuje. Zupełnie na odwrót jak u nas, wszystko jest od początku wiadome i jakoś tam to działa i to na wysokim poziomie. Jakuza robi swoje i ma wielkie poważanie. I nikt nie donosi na drugiego przy widmie wyroku, bo taka organizacja nie miała by po co istnieć. Idzie siedzieć i znosi to jak prawdziwy samuraj w obcej niewoli. I taka jest prawda. Ale o tym w kolejnych rozdziałach. Jakuza zarabia poważne pieniądze, kierując każdym nielegalnym biznesem, nie wpuszczają nikogo z poza Japonii. Są cholernie hermetyczni i słowni, do tego ogólnie poważani. Po pierwsze nie wyglądają jak bandziory, mają twardą hierarchię, dobre ubrania, samochody. Tylko po głosie ich można od razu odgadnąć, bo charakterystycznie zaniżają barwę głosu. Oczywiście jak się rozbiorą to od razu wiadomo kim dany typ jest. Widziałem nawet jeden skecz w telewizji, jak przed sauną małolaty szydziły ze staruszka, on nic nie odpowiedział, podszarpali go i potem weszli do sauny, a on po paru minutach doszedł do nich. Na skórze miał jeden wielki tatuaż, od przodu do tyłu. Zakończenie śmieszne, bo wszyscy uniżali się przed nim oferując pomoc, miejsce i uciekając w podskokach. Mnie ten skecz nie bawił tak jak reszty, ale pokazali samą prawdę. Widać jakie znaczenie i jaką siłę ma jakuza w Japonii. Nie chcę gdybać czym się zajmują, ale zarabiają fortuny. A pewne mają udziały w kasynach zwanych „Pacinko”, w ogólnodostępnych domach publicznych i każdego biznesu pokrewnego, w kradzionym towarze, autach itd. Myślę, że w prochach również. A hazard mają chyba we krwi. Od rana do nocy w kasynach pełno ludzi i walą w te guziki. Prawdziwy jakuza nie napadnie cię i zabierze telefonu, portfela czy komputera - nie, nie to nie nasi dresiarze.
Ta niby „Polska mafia”, a prawdę mówiąc chłopaki po filmach typu „ojciec chrzestny”. Jak jest dobrze to wszyscy niby się trzymają, a jak jest lipa to kabluje jeden na drugiego, broniąc swojej dupy. Widziałem już takich, co jednym rzutem 40 chłopa wsadzał do kryminału. To szkoda czasu i nerwów na takie biznesy. I my również pracowaliśmy poniekąd dla nich, bo innego wyjścia nie było, oczywiście przez pośrednika, który ich znał, sprzedawał im towar i miał okazję z nimi przebywać, gdyż już raz odbywał wyrok w japońskim więzieniu. Jego imię rozpoznawcze to Ali – choć zupełnie inaczej miał na imię i był Irańczykiem. Tak jak w „Komornicy IV Rzeszy” nie podam żadnych imion i nazwisk, nawet ksyw tych co ze mną współpracowali. Tak więc sprawa się miała między mną (Tom, Tomas lub Tarzan), Mr. Rzułf i Alim oraz drugim irańskim kolegą jego, czyli Ali II, zwany po czasie Nasrulla oraz Jakuzą. Od razu przyjęliśmy nowe Imiona i do końca tak się do siebie zwracaliśmy. Oni znali prawdopodobnie naszego polskiego łącznika, nie wiem czy razem nie odbywali kary pozbawienia wolności w Japonii. Domyślam się, że tak było, bo jak inaczej. Ali co prawda nigdy się nie zwierzał i to dawało naszej współpracy pełną anonimowość na wypadek, gdyby policja próbowała wyciągnąć jakieś informacje od któregoś z nas. Tego Ali nauczył się po pobyciu w japońskim więzieniu, że to nie jest zabawa i, że to jest naprawdę najcięższy etap życia. I to był najlepszy sposób na unikanie wkopywania kolejnych osób. On się nie zwierzał, my się nie dopytywaliśmy. Wyglądało to tak jak na filmach, gdzie mafia jest prawdziwą mafią, a nie bandą dresiarzy myślącą, że coś znaczą ze sztywnymi zasadami. Teraz rozumiem postępowanie Alego po przebytym pobycie w japońskim więzieniu, bo po tym co przeszedłem moje podejście byłoby o wiele ostrzejsze jak jego. Ali pomimo odbytego krótkiego wyroku ( były to 2 lata z deportacją) nie złożył broni i nie wrócił z podwiniętym ogonem do swojego kraju, a powrócił i formował nowych ludzi, bo wiedział, że tyle diamentów, złota, pieniędzy i drogich rzeczy nie znajdzie nigdzie indziej na świecie. Był oczywiście na lewych papierach, jak połowa Irańczyków oraz znał język japoński, co dawało mu przewagę w poruszaniu się, gdyż Japończycy słabo mówią po angielsku lub w ogóle. Więc przyjechać tak sobie na jumę nie jest możliwe, nawet przez najlepszego i najbogatszego Jumacza. Ktoś musi tam być, pokierować tobą, znać teren i znać zasady tam obowiązujące. Bez tego, choćby złoto leżało na półkach w sklepie nie wybrałby się żaden jumacz. Jak już wspomniałem mieszkaliśmy z Rzułfiem sami w małej kawalerce i tylko od czasu do czasu wpadał Ali zobaczyć, czy czegoś nam do jedzenia nie trzeba oraz omówić kolejny skok, nie wdając się w niepotrzebne zwierzenie, co kto zrobił i gdzie i ile zarobił, jak to ma miejsce u rodzimych przestępców. Ukradnie byle co i się wozi, jaki to on jest kozak, a potem płacze pod celą, że chce do domu do mamy. Tam zrozumiałem co to znaczy powiedzenie „milczenie jest złotem”. To po prostu twoje życie, które może trwać 2 lub 15 lat za murami więzienia „FUCHU”. A rok tam, to jak 5 w Polsce, więc warto się zastanowić nad tym, co i do kogo się mówi. Bo jak już wpadniesz w łapy strażników więziennych, to twoich praw już nie ma, jesteś tylko numerem, który będzie robił co oni chcą, bo inaczej wypiorą ci mózg i odechce ci się żyć. Tylko taki wybór pozostawał. Więc decyzja tylko wtedy należała do ciebie. Wówczas widzisz, że mogą cię złamać szybciej niż ci się to na wolności wydawało. I to robią z niezachwianą, żelazną konsekwencją. Tylko w takiej sytuacji możesz pokazać czego nauczyli cię „Gici” w krajowym więzieniu i na ile sprawdzają się ich zasady oraz to, że nie „współpracuje się z policją i dla złagodzenia wyroku nie kabluje się na kolegów”.
Szkoda, że powoli odchodzi to w zapomnienie, o co kiedyś walczono. Wszystko to zwolna przemija, stawiając „administrację „ jednak na wygranej pozycji. Jak to któryś ziomek mi powiedział na śledczaku - „nie martw się, wszystko minie jak bajka w kinie”. Pewnie tak, tylko czy trzeba aż tak długo czekać? Na to pytanie już mi nie odpowiedział. A prawdą jest na pewno to, że po paru, - parunastu latach spędzonych w „chliwie” (więzieniu), oglądaniu tylko tv i granieu w gry wideo człowiek nie wychodzi mądrzejszy, a cofnięty w rozwoju. W Japonii chociaż nauczą cię sumienności i pracy, bo tam jakuza w więzieniu nie tworzy żadnej przeciwwagi administracji. Myślę tu o jakimkolwiek rodzaju subkultury. I tam się odbywa prawdziwą karę, z mottem: „ kara ma być długa i uciążliwa”, a nie wakacje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz