Kolejnego ranka nie mogłem się
doczekać, spaceru po mieście oraz zobaczenia, czego tylko się dało.
Wszystko wydawało się takie inne i nowe. Nie sądziłem, że miasta
japońskie są tak wybetonowane. Wszędzie wszystko jest zrobione
tzn. nie ma takich odłogów w miastach jak to ma się na przykład w
Szczecinie. Do tego wszechobecne maszyny do wszystkiego od coli,
kawy, biletów, wymiany pieniędzy…maszyny są tam wszędzie i to
różnego rodzaju, kształtu i kolorystyki.
No i jak na 240 tyś
miasto japońskie przystało wszystko rosło naturalnie w górę,
mówię tu o budynkach. Nie tylko centrum miasta, ale i stacja
główna, z której odchodziły pociągi była większa niż dworzec
centralny w Warszawie. O zaawansowaniu technicznym nie wspominając.
Ciekawe jest to, jak oni stawiają te dworce. A więc wchodzi się
jakby na most gdzie znajdują się sklepiki i kasy biletowe. Z każdej
kasy prowadzą różnego rodzaje kolorowe linie, które prowadzą
takich ciemniaków jakim byłem ja, abym na pewno dotarł do peronu,
z którego odchodzi mój pociąg. Na bilecie jest i po japońsku i
angielsku napisane, ale to i tak zbyt wiele Europejczykom nie mówi.
Do tego na bilecie jest kolor linii i po kupieniu go wystarczy iść
wzdłuż linii, a na pewno się dojdzie. Aby nie było wchodzenia na
gapę przed schodami w dół na peron stoi kontroler, który sprawdza
bilety, na dole również jest kontroler i jakby tego było mało w
pociągu jeszcze sprawdzają bilety. Dla mnie to było nie do
pomyślenia, w duchu oczywiście myślałem, po co tyle razy
sprawdzać. Choć dziś wiem, dlaczego nikt w Japonii nie jeździ na
gapę, bo się po prostu nie da, a i więcej osób ma pracę. A
powiem, że bezrobocie jest bardzo małe. Nie pamiętam dokładnie,
ale myślę, że jest to ok, 5 % z czego to są ludzie nie na
bezrobociu a szukający pracy. Należy dodać, że jak się zejdzie
na peron, to wokoło są tak wysokie mury w jedną i drugą stronę,
że nie ma szans wejść, no a potem, to już się nie wskoczy do
pociągu. A w pociągu jak w samolocie, nawet w tych podmiejskich,
chodzi stewardesa i oferuje różnego rodzaju słodkości i napoje.
Miałem okazję jechać do Tokio, to możecie mi zaufać. I w tym
sposobem ludzie mają pracę i nikt nie kantuje, choć z natury
Japończycy nie są oszustami czy złodziejami. I tu nasze narody
różnią się diametralnie. I nie da rady zrobić drugiej Japonii w
Polsce, jak to obiecywał któryś z polityków, no może Irlandię
to tak, ale nie Japonię. Koło domu w tej betonowej dżungli
mieliśmy mały park, w którym była fontanna. Obserwowałem ze
wspólasem jak trenują samuraje, współcześni samuraje z katanami
w ręku, wykonujący niezrozumiały taniec miecza. Wiele razy
mogliśmy natrafić na skromne urodziny w parku powiązane z wybuchem
kilku petard, no i gościu, który grał w golfa celując piłeczkami
do fontanny. Po kilku dniach z nudów poszedłem tam i wyzbierałem
mu je wszystkie i położyłem w miejscu gdzie on zawsze stał i
trenował swoją celność. Takie zabicie czasu powiązane z
przysługą. Często biegaliśmy w koło parku przygotowując się do
nieprzewidzianych zbiegów okoliczności podczas „pracy”. Czasami
przyjeżdżał policjant na skuterku i zerkał co robimy. A to, co
dla nas jest normalne, nie koniecznie jest normą u Nich i na odwrót.
A policyjne budki są na co drugim skrzyżowaniu, no może prawie na
co drugim, w każdym bądź razie jest i wszędzie pełno. Do tego
kamery są wszędzie i tu nie przesadzam.
Z grupami przestępczymi nie jest
lepiej. Nie są one w takim podziemiu jak to ma się u nas. Nam się
często wydaje, że współpracujemy z samymi „gitami” i, że
policja o niczym nie wie, a jednak łapią wszystkich po kolei. Tam
zaś chcąc być w grupie przestępczej w tzw. „Jakuzie” - musisz
być pewien tego na 100% i są twarde zasady rekrutacji. Potem idzie
się na policję i rejestruje jako członek Jakuzy podając przy tam
do jakiej rodziny wstępuje. Zupełnie na odwrót jak u nas, wszystko
jest od początku wiadome i jakoś tam to działa i to na wysokim
poziomie. Jakuza robi swoje i ma wielkie poważanie. I nikt nie
donosi na drugiego przy widmie wyroku, bo taka organizacja nie miała
by po co istnieć. Idzie siedzieć i znosi to jak prawdziwy samuraj w
obcej niewoli. I taka jest prawda. Ale o tym w kolejnych rozdziałach.
Jakuza zarabia poważne pieniądze, kierując każdym nielegalnym
biznesem, nie wpuszczają nikogo z poza Japonii. Są cholernie
hermetyczni i słowni, do tego ogólnie poważani. Po pierwsze nie
wyglądają jak bandziory, mają twardą hierarchię, dobre ubrania,
samochody. Tylko po głosie ich można od razu odgadnąć, bo
charakterystycznie zaniżają barwę głosu. Oczywiście jak się
rozbiorą to od razu wiadomo kim dany typ jest. Widziałem nawet
jeden skecz w telewizji, jak przed sauną małolaty szydziły ze
staruszka, on nic nie odpowiedział, podszarpali go i potem weszli do
sauny, a on po paru minutach doszedł do nich. Na skórze miał jeden
wielki tatuaż, od przodu do tyłu. Zakończenie śmieszne, bo
wszyscy uniżali się przed nim oferując pomoc, miejsce i uciekając
w podskokach. Mnie ten skecz nie bawił tak jak reszty, ale pokazali
samą prawdę. Widać jakie znaczenie i jaką siłę ma jakuza w
Japonii. Nie chcę gdybać czym się zajmują, ale zarabiają
fortuny. A pewne mają udziały w kasynach zwanych „Pacinko”, w
ogólnodostępnych domach publicznych i każdego biznesu pokrewnego,
w kradzionym towarze, autach itd. Myślę, że w prochach również.
A hazard mają chyba we krwi. Od rana do nocy w kasynach pełno ludzi
i walą w te guziki. Prawdziwy jakuza nie napadnie cię i zabierze
telefonu, portfela czy komputera - nie, nie to nie nasi dresiarze.
Ta niby „Polska mafia”, a prawdę
mówiąc chłopaki po filmach typu „ojciec chrzestny”. Jak jest
dobrze to wszyscy niby się trzymają, a jak jest lipa to kabluje
jeden na drugiego, broniąc swojej dupy. Widziałem już takich, co
jednym rzutem 40 chłopa wsadzał do kryminału. To szkoda czasu i
nerwów na takie biznesy. I my również pracowaliśmy poniekąd dla
nich, bo innego wyjścia nie było, oczywiście przez pośrednika,
który ich znał, sprzedawał im towar i miał okazję z nimi
przebywać, gdyż już raz odbywał wyrok w japońskim więzieniu.
Jego imię rozpoznawcze to Ali – choć zupełnie inaczej miał na
imię i był Irańczykiem. Tak jak w „Komornicy IV Rzeszy” nie
podam żadnych imion i nazwisk, nawet ksyw tych co ze mną
współpracowali. Tak więc sprawa się miała między mną (Tom,
Tomas lub Tarzan), Mr. Rzułf i Alim oraz drugim irańskim kolegą
jego, czyli Ali II, zwany po czasie Nasrulla oraz Jakuzą. Od razu
przyjęliśmy nowe Imiona i do końca tak się do siebie zwracaliśmy.
Oni znali prawdopodobnie naszego polskiego łącznika, nie wiem czy
razem nie odbywali kary pozbawienia wolności w Japonii. Domyślam
się, że tak było, bo jak inaczej. Ali co prawda nigdy się nie
zwierzał i to dawało naszej współpracy pełną anonimowość na
wypadek, gdyby policja próbowała wyciągnąć jakieś informacje od
któregoś z nas. Tego Ali nauczył się po pobyciu w japońskim
więzieniu, że to nie jest zabawa i, że to jest naprawdę
najcięższy etap życia. I to był najlepszy sposób na unikanie
wkopywania kolejnych osób. On się nie zwierzał, my się nie
dopytywaliśmy. Wyglądało to tak jak na filmach, gdzie mafia jest
prawdziwą mafią, a nie bandą dresiarzy myślącą, że coś znaczą
ze sztywnymi zasadami. Teraz rozumiem postępowanie Alego po
przebytym pobycie w japońskim więzieniu, bo po tym co przeszedłem
moje podejście byłoby o wiele ostrzejsze jak jego. Ali pomimo
odbytego krótkiego wyroku ( były to 2 lata z deportacją) nie
złożył broni i nie wrócił z podwiniętym ogonem do swojego
kraju, a powrócił i formował nowych ludzi, bo wiedział, że tyle
diamentów, złota, pieniędzy i drogich rzeczy nie znajdzie nigdzie
indziej na świecie. Był oczywiście na lewych papierach, jak połowa
Irańczyków oraz znał język japoński, co dawało mu przewagę w
poruszaniu się, gdyż Japończycy słabo mówią po angielsku lub w
ogóle. Więc przyjechać tak sobie na jumę nie jest możliwe, nawet
przez najlepszego i najbogatszego Jumacza. Ktoś musi tam być,
pokierować tobą, znać teren i znać zasady tam obowiązujące. Bez
tego, choćby złoto leżało na półkach w sklepie nie wybrałby
się żaden jumacz. Jak już wspomniałem mieszkaliśmy z Rzułfiem
sami w małej kawalerce i tylko od czasu do czasu wpadał Ali
zobaczyć, czy czegoś nam do jedzenia nie trzeba oraz omówić
kolejny skok, nie wdając się w niepotrzebne zwierzenie, co kto
zrobił i gdzie i ile zarobił, jak to ma miejsce u rodzimych
przestępców. Ukradnie byle co i się wozi, jaki to on jest kozak, a
potem płacze pod celą, że chce do domu do mamy. Tam zrozumiałem
co to znaczy powiedzenie „milczenie jest złotem”. To po prostu
twoje życie, które może trwać 2 lub 15 lat za murami więzienia
„FUCHU”. A rok tam, to jak 5 w Polsce, więc warto się
zastanowić nad tym, co i do kogo się mówi. Bo jak już wpadniesz
w łapy strażników więziennych, to twoich praw już nie ma, jesteś
tylko numerem, który będzie robił co oni chcą, bo inaczej wypiorą
ci mózg i odechce ci się żyć. Tylko taki wybór pozostawał. Więc
decyzja tylko wtedy należała do ciebie. Wówczas widzisz, że mogą
cię złamać szybciej niż ci się to na wolności wydawało. I to
robią z niezachwianą, żelazną konsekwencją. Tylko w takiej
sytuacji możesz pokazać czego nauczyli cię „Gici” w krajowym
więzieniu i na ile sprawdzają się ich zasady oraz to, że nie
„współpracuje się z policją i dla złagodzenia wyroku nie
kabluje się na kolegów”.
Szkoda, że powoli odchodzi to w
zapomnienie, o co kiedyś walczono. Wszystko to zwolna przemija,
stawiając „administrację „ jednak na wygranej pozycji. Jak to
któryś ziomek mi powiedział na śledczaku - „nie martw się,
wszystko minie jak bajka w kinie”. Pewnie tak, tylko czy trzeba aż
tak długo czekać? Na to pytanie już mi nie odpowiedział. A prawdą
jest na pewno to, że po paru, - parunastu latach spędzonych w
„chliwie” (więzieniu), oglądaniu tylko tv i granieu w gry wideo
człowiek nie wychodzi mądrzejszy, a cofnięty w rozwoju. W Japonii
chociaż nauczą cię sumienności i pracy, bo tam jakuza w więzieniu
nie tworzy żadnej przeciwwagi administracji. Myślę tu o
jakimkolwiek rodzaju subkultury. I tam się odbywa prawdziwą karę,
z mottem: „ kara ma być długa i uciążliwa”, a nie wakacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz