poniedziałek, 27 maja 2013

Profesjonalizm


I tak po kolejnej odsiadce (tak jak wiele już razy mówiłem do siebie) chciałem zostawić jumę i pójść do pracy za granicę. Dałoby mi to „podobny” dochód i to bez ryzyka. Jedynie należało się wziąć w garść i zrobić coś w tym kierunku. Nie zapominając o codziennym, wczesnorannym wstawaniu do pracy. Miałem już dość ciągłego siedzenia za kratami. Choć i tam nie pozwalali długo spać, więc trzeba było i tak wstawać rano. I pewnie tak by było, gdyby nie fakt, że mój wspólnik znalazł kolejny sposób na wynoszenie towaru. Jak zwykle ogromna pokusa. Znów stanąłem na rozdrożu i patrzyłem w te dwie rozchodzące się drogi. Kurcze!!! Dlaczego to tak musi być?
Jednak po odsiadce, jak wychodzisz „pusty w ryj”, bez centa przy duszy, z ogromem długów, to decyzja jest prosta. A sposób, jaki mi wspólas pokazał był wręcz idealny do tego, co chcieliśmy robić. Nie powiem Ci, co to takiego, ale mogliśmy wynosić, co chcemy i to z przyczepionymi alarmami, ukrytymi metkami, czy szpilkami. A i tak bramki wyjściowe nie dawały sygnału o wynoszeniu czegokolwiek. No nie - powiesz - to już przegięcie! Znów mogliśmy wynosić towar jak za dawnych lat. Z tą różnicą, że wymagania teraz były ściśle ustalone. Rodzaj towaru, a nawet ilość. Jak zwykle istniał tylko margines błędu wpadki. Ryzyko zawodowe. Tym sposobem zarabialiśmy taką kasę, że nigdy do tej pory tyle nie miałem z jumy. To był prawdziwy krok w przód. Jedynie parę grup z innych miast „latało” na tym sposobie. Co dawało nam ogromne możliwości. Teraz mieliśmy okazję pokazać, na co nas stać. Szef sklepu myśli, że jak powiesi alarm na każdej rzeczy, to że sprawa jest załatwiona, że jumak będzie się męczył z jego zdjęciem. Stare myślenie. Teraz nawet przy alarmach potrzebne są kamery i „kukacze”. Juma poszła na przód – niestety. Są sposoby omijania bramek i zdejmowania alarmów. W polsce tak już jest, natomiast na zachodzie nie zawsze. Może, że sklepy są tam ubezpieczone, a nie jak u nas, że personel ponosi odpowiedzialność za wszystko co ginie i to ze swojej pensji. Ale to kurestwo! Powiem o „nieczystych zagraniach” właścicieli sklepów. Miałem okazję zobaczyć to na własne oczy. Mianowicie jeden z moich znajomych był ochroniarzem w jednej z drogerii w hipermarkecie. Zapytałem go oczywiście o jumaczy. Mówił, że czasem ciężko jest kogoś posądzić o kradzież. Ale sposobem na tą „niepewność”, było tajne urządzenie schowane w jego kieszeni, które po naciśnięciu włączało alarm bramki przy wyjściu. Nawet, jeśli nie był pewny, to gdy zaczęła bramka piszczeć, mógł spokojnie zajrzeć do torby, bądź wziąć delikwenta na zaplecze i go normalnie przeszukać. Jeśli coś znalazł to ok, a jeśli nie, to zawsze mógł powiedzieć, że przeprasza - ale sama pani czy pan widział, że bramka wyła, więc musiałem zareagować. Większość ludzi jest niezorientowana i daje się obszukiwać. Zaś wytrawny jumak nie da się obmacywać. I czy to nie jest kurestwo? Jest, do takich praktyk posuwają się właściciele sklepów. Koleżka powiedział mi, że to nielegalne i, że mam nikomu o tym nie mówić. Ależ oczywiście, że nie powiem – napisze. I tak naszym nowym sposobem zaczęliśmy zarabiać fajne pieniążki, co pozwoliło nam pójść krok do przodu ku profesjonalizmowi. Ubrani jak biznesmeni, jeżdżący nowiutkim wypożyczonym samochodem na niemieckich tablicach, śpiący w hotelach z wypchanym portfelem i kartą kredytową jeździliśmy od miasta do miasta „krojąc” wybraną sieć sklepów. Z początku musiałem się przełamać i stać się z powrotem naturalny. Naszym głównym celem stały się drogie perfumy i kremy. Małe, drogie i łatwo schować w sporych ilościach. Jednak kręcenie się między półkami dwóch typów również mogło zwrócić czyjąś uwagę. Szło dobrze, ale ryzyko było wielkie. Postanowiłem coś z tym zrobić. Ustaliłem ze wspólasem, że on będzie czekał na mnie gdzieś między półkami z papierem toaletowym bądź w miejscu gdzie nie ma wartościowego towaru i gdzie nie kręcą się ekspediętki. Moim zadaniem było przynoszenie wyszukanego towaru tam gdzie on stoi. Tam chowałem wszystko za pudła z proszkiem, papier toaletowy, by potem on mógł na raz to wszystko schować. Tym sposobem tylko jeden był narażony na „przypał”. Ja przy noszeniu, on przy wynoszeniu wszystkiego ze sklepu. Jeśli mnie „przypalono”, to drugi spokojnie wychodził na „ pusto” ze sklepu. Bywało tak, że poprzenosiłem już trochę i przy którymś razie mnie „przypalono” , wtedy drugi pakował wszystko i wychodził, a ja kupowałem coś i wychodziłem na „pusto” spokojny o los towaru. Po całym dniu mieliśmy tego dość sporo. Może nie objętościowo, ale wartościowo. Na koniec dnia szliśmy na pocztę i wysyłaliśmy karton do Polski. I tak zupełnie „czyści” jechaliśmy do hotelu w kolejnej miejscowości. Jaki to jest luz psychiczny, gdy nie musisz spać na pace samochodu i wieść towaru ze sobą przez całe niemcy. Cały wyjumany towar był dzielony na pół tzn. pieniądze po sprzedaży. Tym sposobem unikaliśmy zbędnych niedomówień. Działaliśmy jako jedność. To bardzo ułatwia sprawy. Jeździliśmy co dwa tygodnie. To sprawiało, że ciężko było ekspedientkom nas rozpracować. Wpadałem zazwyczaj na parę chwil, przenosiłem co trzeba i się ulatniałem. Wspólas pakował, wynosił i jechaliśmy dalej. Adresy tych sklepów znalazłem przez internet. Kochana sieć! I nie zaprzątaliśmy sobie głowy innymi podobnymi sieciami. Ta była zdecydowanie najlepsza. Podczas wyjazdu wchodziliśmy do danego sklepu tylko raz. Rzadko się zdarzało abyśmy wchodzili drugi raz, choć i takie sytuacje miały miejsce. Jak to się mówi, wszystko zależy od sytuacji. Wraz z otwarciem sklepu my byliśmy w środku. Ranki miały swoje plusy i minusy. Plusem było to, że przeważnie z rana ekspedięci mieli różne zadania do wykonania. Minusem zaś, że nikt o 10-tej rano nie przychodzi kupować perfum. Jednak moim sposobem nikt się nie orientował, że właśnie po perfumy przyszedłem. I tak jeździliśmy sobie od miasteczka do miasteczka, zwiedzając całe niemal Niemcy przy tym. Dziś z zamkniętymi oczami jeżdżę po ich autostradach z Niemiecką elegancją ruchu. Nie zdradzając się skąd pochodzę. Jedynym pytaniem, jakie się nasuwało było - kiedy i jak to się zakończy. Nic nie trwa wiecznie i musi się noga powinąć – to jedno, co było pewne. Bo przy takim zarobku nie zostawi się tego zajęcia nigdy. Również i ten czas nadszedł. Doszliśmy do takiej rutyny, że aktorstwo wydawało się zbędne. Rutyna, która wreszcie nas zabiła. Zostaliśmy złapani przez dobrze wyszkolonego „kukmena”. Nic nie wynieśliśmy, bo się „skubnęliśmy”, że coś jest nie tak. Policja jednak stała już przed sklepem. Mimo, że nic nie mieliśmy przy sobie i tak nas przymknięto, za próbę kradzieży. Po miesiącu zrobili sprawę. Mojemu wspólasowi dali „zawiasy”, mi pół roku do odsiadki. Myślałem, że to ja pójdę do domu, ale było inaczej. Przy rozstaniu było mi smutno na duszy, ale rozsądek kazał mi się cieszyć. Dobrze, że jednego wypuścili, bo brykę mieliśmy oddać po tygodniu, a nie po miesiącu. Jakimś cudem wypożyczalnia czekała i nie zgłosiła na policję zaginięcia dwóch Polaków i ich nowiutkiego samochodu. Wspólas dopłacił za auto przy oddawaniu. A ja spędziłem kolejne lato w niemieckiej puszce. Zły tylko byłem, że to kolejne znów lato. Trudno się mówi i siedzi się dalej. Wyrok nie dostaliśmy ot tak, a za profesjonalizm pomieszany ze wcześniejszymi przewinieniami. Wtedy to była moja ostatnia profesjonalna juma. Podczas pobytu podjąłem ostateczną decyzję o zakończeniu jumackiej kariery. Rząd niemiecki ostatni raz darował mi dożywotni zakaz wjazdu na teren Niemiec. A jak wiadomo, jadąc do pracy za granicę, trzeba było przejechać niestety Niemcy lub latać samolotem z Berlina, które jest o rzut kamieniem od mojego miasta. Chcieli mnie wypuścić wcześniej na tzw. trzy - czwarte kary z dożywotnim zakazem wjazdu, ale się nie zgodziłem i siedziałem do końca wyroku. Pomyśl sobie jak było mi ciężko podjąć taką decyzję i patrzeć przez kraty jak już piąte wakacje przelatują mi koło nosa. Ale podświadomie wiedziałem, że to tylko i aż parę miesięcy i, że już niebawem moje oczy znów skieruję w stronę zachodu. I tak po lecie byłem w domu z nowymi przemyśleniami i szukaniem własnej drogi życia, która tym razem nie miała nazywać się JUMA.

1 komentarz:

  1. Piszę z Gorzowa,u nas było podobnie,no może prócz Japonii.Graty do wyłączania bramek mamy od 2003 ale niestety są już czujniki od jakiegoś czasu :(

    OdpowiedzUsuń