wtorek, 8 października 2013

Wstęp część II

Rozdział I

Lehnitz koło Berlina – 18.07.2012 r.

Siedzę tym razem na łóżku, eleganckim łóżku, w przyzwoitym wynajętym pokoju w pod berlińskim miasteczku. Nie nachodzi mnie ochota do zabrania się za opisanie kolejnego rozdziału mojego jumackiego życia. Nie chce mi się, ale wewnętrznie czuję, że muszę to zrobić. Czas ucieka i powoli to, co miało miejsce w Japonii rozmywa się. A muszę wspomnieć, że jumka w Niemczech była przedsionkiem tego, co wyprawialiśmy w Japonii. Niewinnymi wybrykami, które, jakby nie mogły zmienić psychicznie człowieka. W tamtym czasie myślałem, że już nic gorszego nie może mi się w życiu przytrafić. Że wynoszenie drobnych rzeczy ze sklepu, to szczyt adrenaliny i napięcia. Że to, co pokazują w amerykańskich filmach o napadach nigdy mi się nie przytrafi. Przecież ktoś kiedyś powiedział, że film to kłamstwo. A jednak…
Od nowa muszę wejść w ten dziwny stan psychopatycznego Janosika, dla którego zmiana sposobu zarabiania na życie była nie do przyjęcia, a o pójściu na etat do fabryki wręcz nie było mowy. Niestety pracuję i…niestety lub stety w fabryce. Po przyjeździe z Holandii zaproponował mi kolega wolne miejsce w jednej z niemieckich firm, jako elektro-monter. Taki mam zawód. Nie chciałem pracować w Niemczech, dość już miałem tego języka i ich zakazanych mord. Choć była to już połowa drogi do Kraju i możliwość cotygodniowego weekendowego bycia w domu. To pasowało mi najbardziej. Domyślacie się pewnie, dlaczego w Niemczech nie chciałem jeszcze być. Nie chciałem kusić losu. Porozmawiałem z sobą wewnętrznie i wiedziałem, że moje miejsce w Niemczech to tylko praca, wynajęty pokój i powrót do domu. Nic poza tym. I jak na razie nieźle mi idzie, choć miewam jeszcze pokusy. Pewnie z niektórych nigdy nie zdołam się wyleczyć. Moja praca w niemieckiej firmie nie ma nic bezpośrednio wspólnego, z tym, co robiłem w Holandii. Tu wnoszę poprawki elektryczne w nowej flocie pociągów na rynek niemiecki. Czuję się poniekąd jakbym „awansował”. Praca w hali, czyściutko, cieplutko i profesjonalne narzędzia. Taka monotonia i do przodu, bez zadawania wielu pytań. Ale to nie tak. Po prostu myślę, że byłem znów zbyt bystry, abym zasuwał na produkcji po dziesięć lub więcej godzin na dobę. I co ciekawe, nigdy nie starałem się szefowi przypodobać czymkolwiek. Pewnie jestem stworzony do pracy niestandardowej. A może to po prostu zwykły zbieg okoliczności, a może nie…nie wiem. W każdym bądź razie z 20 chłopa, tylko mnie i jednego kolegę wysłali do wnoszenia poprawek elektrycznych do fabryki koło Berlina.


Japonia – gdzie to jest? Przecież to gdzieś na końcu świata. Gdzie ludzie są mali i żółci ze skośnymi oczkami. Takie było moje całe pojęcie o tym kraju. No bo..., niby skąd miałem coś więcej wiedzieć. Sama nazwa to jakaś abstrakcja, która jakby mnie nie może dotyczyć. Po co miałbym niby tam lecieć? Kasy nie ma, nikogo nie znam, a i z językiem angielskim krucho, o japońskim nie wspominając. Nie, to jakieś niedorzeczne. Prędzej w totka wygram, niżeli się tam znajdę – miałem prawo tak myśleć. Życie kolejny raz pokazało, jacy nieświadomi jesteśmy przyszłości. Nie wiemy po prostu co nas czeka.

Trzymamy się kurczowo tego, co mamy i oby nie było gorzej. Całe szczęście nie jest tak do końca. Dziś, po otwarciu rynków pracy nasi krajani rozjechali się w cztery strony świata. Do Japonii też. I jako jedno z czołowych ekonomicznie państw, nasi obywatele mogą tam lecieć bez starania się o wizę. Dostajemy ją w paszport na lotnisku Tokio „Narita” ważną na 90 dni. I lepiej do tego czasu opuścić Japonię, choćby na jeden dzień, bo oni są bardzo skrupulatni i odpowiedzialni. O załatwieniu czegoś na lewo nie ma mowy. Ludzi myślących w ten sposób nie uważają Japończycy za obrotną osobę, a za chorą, która powinna się leczyć lub siedzieć w więzieniu, aż się zmieni. Czarne to czarne, a białe to białe. Nigdy w życiu, aż tak dosłownie tych barw nie widziałem. Są to ludzie o niewyobrażalnie wysokim punkcie honoru. Mimo, że czasy samurajów minęły, to system hierarchii i honoru pozostał po dziś dzień. U starszych Japończyków widać to bardziej, zaś młodzi są już zamerykanizowani i często zachowują się bardziej luźnie. Wraz z niesamowitym rozwojem elektroniki, powiedziałbym śmieszni, dziecinni, a nawet dziwaczni. Jedno, co już mi się rzuciło w oczy po wejściu na pokład jumbo jeta 747-400 japońskich linii lotniczych „ANA”, to to, że nie są krajem podróby i jednorazówek, jak to kiedyś mówiono, a najwyższej klasy jakości wszystkiego czego się dotkną. I to jest fakt. Jest taki jeden wyraz, który ciężko jednoznacznie przetłumaczyć, mianowicie „kaizen”. Wyraz ten oznacza ciągłe udoskonalanie czegoś. Ja to nazwałem „ulepszość”. W Europie wyraz ten nie ma chyba prostego tłumaczenia, bo jak coś działa to, po co to modernizować, ulepszać. A tam nie. Jeśli coś działa, to może działać lepiej, dłużej, a jeśli jest duże, to może być mniejsze i mniejsze. Mają na tym punkcie prawdziwego „hopla”. Nasze dwa państwa różnią się pod każdym względem. No prawie pod każdym. Jedno, co mamy wspólne to dzień konstytucji, który i tu i tam przypada na 3 maja. I na tym podobieństwa się kończą, bynajmniej moim zdaniem. W miarę rozwijania się moich opisów, postaram się nie zapomnieć o wielu przykładach różniących nasze dwa społeczeństwa. W szczególności społeczeństwa osadzonych, bo to środowisko znam nad wyraz dobrze i nie boję się ani tego porównywać, ani o tym mówić. Czasem myślę, że powinienem się wstydzić tego, co robiłem i że byłem w więzieniu. Ale co to tak naprawdę zmieni, jeśli będę o tym wiedział tylko ja. Dusząc to gdzieś głęboko w swojej świadomości, starając się o wszystkim jak najszybciej zapomnieć. Ja tak nie potrafię. Lubię stawać twarzą w twarz z obrazami, które przeżyłem i wynosić wnioski oraz przyglądać się miejscom, które sprawiły, że do tego doszło. Może jest to pewien rodzaj spowiedzi, by lżej było mi na duszy, a może po prostu chcę, aby ktoś to przeczytał i pomyślał, że on nie był taki zły w młodości jak jemu lub jego rodzicom wydawało się. Chciał być niezależny i przedsiębiorczy. Nie znaczy to, że byliśmy wyzbyci wszystkich uczuć lub normalnych ludzkich odruchów. Nie. Wydaje mi się, że było w nas dużo niewyzwolonego artyzmu i chęci zrobienia czegoś nietuzinkowego. Choćby ta scena miała zakończyć się tragicznie.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz