Rozdział I
Lehnitz koło
Berlina – 18.07.2012 r.
Siedzę tym razem na łóżku,
eleganckim łóżku, w przyzwoitym wynajętym pokoju w pod berlińskim
miasteczku. Nie nachodzi mnie ochota do zabrania się za opisanie
kolejnego rozdziału mojego jumackiego życia. Nie chce mi się, ale
wewnętrznie czuję, że muszę to zrobić. Czas ucieka i powoli to,
co miało miejsce w Japonii rozmywa się. A muszę wspomnieć, że
jumka w Niemczech była przedsionkiem tego, co wyprawialiśmy w
Japonii. Niewinnymi wybrykami, które, jakby nie mogły zmienić
psychicznie człowieka. W tamtym czasie myślałem, że już nic
gorszego nie może mi się w życiu przytrafić. Że wynoszenie
drobnych rzeczy ze sklepu, to szczyt adrenaliny i napięcia. Że to,
co pokazują w amerykańskich filmach o napadach nigdy mi się nie
przytrafi. Przecież ktoś kiedyś powiedział, że film to kłamstwo.
A jednak…
Od nowa muszę wejść w ten dziwny stan psychopatycznego
Janosika, dla którego zmiana sposobu zarabiania na życie była nie
do przyjęcia, a o pójściu na etat do fabryki wręcz nie było
mowy. Niestety pracuję i…niestety lub stety w fabryce. Po
przyjeździe z Holandii zaproponował mi kolega wolne miejsce w
jednej z niemieckich firm, jako elektro-monter. Taki mam zawód. Nie
chciałem pracować w Niemczech, dość już miałem tego języka i
ich zakazanych mord. Choć była to już połowa drogi do Kraju i
możliwość cotygodniowego weekendowego bycia w domu. To pasowało
mi najbardziej. Domyślacie się pewnie, dlaczego w Niemczech nie
chciałem jeszcze być. Nie chciałem kusić losu. Porozmawiałem z
sobą wewnętrznie i wiedziałem, że moje miejsce w Niemczech to
tylko praca, wynajęty pokój i powrót do domu. Nic poza tym. I jak
na razie nieźle mi idzie, choć miewam jeszcze pokusy. Pewnie z
niektórych nigdy nie zdołam się wyleczyć. Moja praca w
niemieckiej firmie nie ma nic bezpośrednio wspólnego, z tym, co
robiłem w Holandii. Tu wnoszę poprawki elektryczne w nowej flocie
pociągów na rynek niemiecki. Czuję się poniekąd jakbym
„awansował”. Praca w hali, czyściutko, cieplutko i
profesjonalne narzędzia. Taka monotonia i do przodu, bez zadawania
wielu pytań. Ale to nie tak. Po prostu myślę, że byłem znów
zbyt bystry, abym zasuwał na produkcji po dziesięć lub więcej
godzin na dobę. I co ciekawe, nigdy nie starałem się szefowi
przypodobać czymkolwiek. Pewnie jestem stworzony do pracy
niestandardowej. A może to po prostu zwykły zbieg okoliczności, a
może nie…nie wiem. W każdym bądź razie z 20 chłopa, tylko mnie
i jednego kolegę wysłali do wnoszenia poprawek elektrycznych do
fabryki koło Berlina.
Japonia – gdzie to jest?
Przecież to gdzieś na końcu świata. Gdzie ludzie są mali i żółci
ze skośnymi oczkami. Takie było moje całe pojęcie o tym kraju. No
bo..., niby skąd miałem coś więcej wiedzieć. Sama nazwa to jakaś
abstrakcja, która jakby mnie nie może dotyczyć. Po co miałbym
niby tam lecieć? Kasy nie ma, nikogo nie znam, a i z językiem
angielskim krucho, o japońskim nie wspominając. Nie, to jakieś
niedorzeczne. Prędzej w totka wygram, niżeli się tam znajdę –
miałem prawo tak myśleć. Życie kolejny raz pokazało, jacy
nieświadomi jesteśmy przyszłości. Nie wiemy po prostu co nas
czeka.
Trzymamy się kurczowo tego, co mamy i
oby nie było gorzej. Całe szczęście nie jest tak do końca. Dziś,
po otwarciu rynków pracy nasi krajani rozjechali się w cztery
strony świata. Do Japonii też. I jako jedno z czołowych
ekonomicznie państw, nasi obywatele mogą tam lecieć bez starania
się o wizę. Dostajemy ją w paszport na lotnisku Tokio „Narita”
ważną na 90 dni. I lepiej do tego czasu opuścić Japonię, choćby
na jeden dzień, bo oni są bardzo skrupulatni i odpowiedzialni. O
załatwieniu czegoś na lewo nie ma mowy. Ludzi myślących w ten
sposób nie uważają Japończycy za obrotną osobę, a za chorą,
która powinna się leczyć lub siedzieć w więzieniu, aż się
zmieni. Czarne to czarne, a białe to białe. Nigdy w życiu, aż tak
dosłownie tych barw nie widziałem. Są to ludzie o niewyobrażalnie
wysokim punkcie honoru. Mimo, że czasy samurajów minęły, to
system hierarchii i honoru pozostał po dziś dzień. U starszych
Japończyków widać to bardziej, zaś młodzi są już
zamerykanizowani i często zachowują się bardziej luźnie. Wraz z
niesamowitym rozwojem elektroniki, powiedziałbym śmieszni,
dziecinni, a nawet dziwaczni. Jedno, co już mi się rzuciło w oczy
po wejściu na pokład jumbo jeta 747-400 japońskich linii
lotniczych „ANA”, to to, że nie są krajem podróby i
jednorazówek, jak to kiedyś mówiono, a najwyższej klasy jakości
wszystkiego czego się dotkną. I to jest fakt. Jest taki jeden
wyraz, który ciężko jednoznacznie przetłumaczyć, mianowicie
„kaizen”. Wyraz ten oznacza ciągłe udoskonalanie czegoś.
Ja to nazwałem „ulepszość”. W Europie wyraz ten nie ma
chyba prostego tłumaczenia, bo jak coś działa to, po co to
modernizować, ulepszać. A tam nie. Jeśli coś działa, to może
działać lepiej, dłużej, a jeśli jest duże, to może być
mniejsze i mniejsze. Mają na tym punkcie prawdziwego „hopla”.
Nasze dwa państwa różnią się pod każdym względem. No prawie
pod każdym. Jedno, co mamy wspólne to dzień konstytucji, który i
tu i tam przypada na 3 maja. I na tym podobieństwa się kończą,
bynajmniej moim zdaniem. W miarę rozwijania się moich opisów,
postaram się nie zapomnieć o wielu przykładach różniących nasze
dwa społeczeństwa. W szczególności społeczeństwa osadzonych, bo
to środowisko znam nad wyraz dobrze i nie boję się ani tego
porównywać, ani o tym mówić. Czasem myślę, że powinienem się
wstydzić tego, co robiłem i że byłem w więzieniu. Ale co to tak
naprawdę zmieni, jeśli będę o tym wiedział tylko ja. Dusząc to
gdzieś głęboko w swojej świadomości, starając się o wszystkim
jak najszybciej zapomnieć. Ja tak nie potrafię. Lubię stawać
twarzą w twarz z obrazami, które przeżyłem i wynosić wnioski
oraz przyglądać się miejscom, które sprawiły, że do tego
doszło. Może jest to pewien rodzaj spowiedzi, by lżej było mi na
duszy, a może po prostu chcę, aby ktoś to przeczytał i pomyślał,
że on nie był taki zły w młodości jak jemu lub jego rodzicom
wydawało się. Chciał być niezależny i przedsiębiorczy. Nie
znaczy to, że byliśmy wyzbyci wszystkich uczuć lub normalnych
ludzkich odruchów. Nie. Wydaje mi się, że było w nas dużo
niewyzwolonego artyzmu i chęci zrobienia czegoś nietuzinkowego.
Choćby ta scena miała zakończyć się tragicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz